Zbigniew Romaszewski - Logo Zbigniew Romaszewski
Romaszewski.pl: HOME / Publikacje / "Odpowiedzialność, a gruba kreska" - wywiad z "Nowego Świata"

"Odpowiedzialność, a gruba kreska" - wywiad z "Nowego Świata"

1992-01-08

Odpowiedzialność, a gruba kreska

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Ryszard Skwarski
Wywiad opublikowany w „Nowym Świecie” w dniu 8 stycznia 1992 roku

 

Ryszard Skwarski: Przez długie lata Zachód nie dostrzegał łamania praw człowieka za żelazną kurtyną. Czy nie odnosi Pan wrażenia, że walka o wartości to częściej sprawa mody niż trwałych przekonań?

Zbigniew Romaszewski: Niedostrzeganie zbrodni stalinowskich zapewniało komfort psychiczny. Ale cena rezygnacji z pryncypiów była wysoka - Zachód ponosił porażki w polityce zagranicznej.

R.S.: Czy nie sądzi Pan, że ludzie wolą żyć w spokoju niż w prawdzie.

Z.R.: Ludzie cenią różne wartości. Ale nie dają się one jednocześnie realizować w swym absolutnym kształcie. Absolutyzując równość ludzie deptali wolność i budowali komunizm. Inni absolutyzując naród i silne państwo budowali nazizm. Wtedy kłamstwo pozwala zamknąć oczy na to, co się niszczy.

R.S.: Wobec ZSRR Zachód absolutyzował wartość bezpieczeństwa i pokoju...

Z.R.: Ależ tak! Było nawet takie hasło pacyfistów - lepiej być czerwonym niż martwym. W pewnym momencie zorientowali się, że jedno nie wyklucza drugiego. Wtedy nastąpił przełom.

R.S.: Zachód opamiętał się i patrząc na komunizm zdjął różowe okulary.

Z.R.: Za początek tej nowej ery uważam moment, gdy Carter został prezydentem i uznał walkę o prawa człowieka za dyrektywę, amerykańskiej polityki zagranicznej. Ideologia obrony praw człowieka mobilizowała potencjał obronny Zachodu. Konsumpcja i status quo przestały być dobrem najwyższym.

R.S.: Taką wartością przestało być również zbiorowe bezpieczeństwo, które przez długi czas było alternatywą dla upominania się o prawa człowieka.

Z.R.: Objawiły się wartości nadrzędne. Polityka amerykańska czasów Cartera i Reagana stała się pryncypialna. To przesądziło o załamaniu się świata komunistycznego.

R.S.: Czy o klęsce komunizmu nie zadecydował jednak przegrany wyścig zbrojeń?

Z.R.: Bez wątpienia to zadecydowało. Rozpadł się system gospodarczy, który nie był w stanie podjąć wyzwania technologicznego końca XX wieku. Przyjęta przez Reagana koncepcja obrony strategicznej była wyzwaniem, któremu ZSRR nie potrafił sprostać. Ale by taki zamysł realizować w kraju demokratycznym, jakim jest Ameryka, trzeba było przekonać podatników, w imię czego mają ponosić ciężary. Należało obnażyć hipokryzję pacyfizmu. Dokonała tego ideologia praw człowieka i ruchy niezależne w Europie Wschodniej. W społeczeństwie demokratycznym można niekiedy, choć nie zawsze, zlikwidować zjawiska patologiczne przez obwołanie się do Wartości cenionych.

R.S.: Jedną z nich jest prawo do wiedzy o świecie, w którym człowiek żyje. Prawo to jest często kwestionowane w imię czystości ideologicznej bądź ochrony tajemnicy państwowej.

Z.R.: Przykład ZSRR pokazuje, że współczesne państwo nie może funkcjonować w warunkach reglamentacji informacji. Ochrona tajemnicy państwowej powinna być traktowana jako zło konieczne, gdyż jest sprzeczna ze strukturą nowoczesnego społeczeństwa.

R.S.: Jednocześnie panuje opinia, że Polska dzisiejsza to otwarte pole działania dla obcych wywiadów. Że mają one niemal nieograniczony dostęp do tajemnic państwowych.

Z.R.: W tej dziedzinie anarchizacja jest totalna. Obowiązujące ustawy i przepisy noszą na sobie piętno najgorszych pomysłów stalinowskich. Ustawa z 1983 roku utrzymana jest w zasadzie w tym samym duchu. Nie odgrywa więc dzisiaj żadnej roli, jest całkowicie lekceważona. Do każdej informacji mogą mieć dostęp zupełnie przypadkowe osoby. W Biurze Interwencji Senatu co pewien czas nadziewaliśmy się na tajemnicę państwową. A kiedy powoływaliśmy się na posiadane uprawnienia, odpowiadano nam, że jest to tajemnica o szczególnym znaczeniu.

R.S.: A więc udzielanie informacji miało charakter uznaniowy.

Z.R.: Dokładnie tak. Gdy stykamy się z taką tajemnicą o „szczególnym znaczeniu" pytamy o sygnaturę akt. I wtedy okazuje się, że sygnatury po prostu nie ma, że wymogi ustawy nie są przestrzegane i że naprawdę jest to zwyczajny wykręt urzędniczy. Ktoś „ważny" uznał arbitralnie, że to tajemnica państwowa o szczególnym znaczeniu, żeby nie musiał ujawniać dość wątpliwych machinacji pracownikom upoważnionym przez senatora. Roma locuta, causa finita. W tej materii panuje całkowite zamieszanie. Były minister spraw wewnętrznych wielokrotnie stwierdzał, że akta personalne zarówno agentów, jak i osób ściganych objęte są tajemnicą państwową. A jednocześnie przyznawał, że niektóre poginęły, inne mogą być sfałszowane lub podrzucone. I nie toczy się gigantyczny proces o naruszanie tajemnicy państwowej przez pracowników MSW. Realizm i pobłażanie wobec funkcjonariuszy i legalizm wobec obywateli. Schizofrenia.

R.S.: Tu dotykamy kolejnej sprawy — ujawniać czy nie ujawniać powiązania ze Służbą Bezpieczeństwa ludzi ubiegających się o wysokie godności państwowe.

Z.R.: Osoby obciążone taka działalnością z całą pewnością nie powinny pełnić funkcji państwowych bez publicznego wyjaśnienia swojej przeszłości.
Osoba ubiegająca się o urząd państwowy powinna przedstawić odpowiedniemu gremium, że nie współpracowała z SB czy też z informicją wojskową. Jeśli ktoś był agentem, może się o takie stanowisko nie ubiegać i jego prywatność zostanie zachowana. Jeśli zaś nie był, a dane zostały sfałszowane, może domagać się sprostowania ich na drodze sądowej. Wreszcie może poddać swoją działalność pod osąd publiczny.

R.S.: W lipcu 1990 roku na zebraniu senackiej Komisji Inicjatyw Ustawodawczych przedstawiciel resortu spraw wewnętrznych powiedział, że dałby zaświadczenie o niewinności "swojemu" człowiekowi, gdyby chciał mieć swoich ludzi w parlamencie. Zebrani zaczęli się śmiać.

Z.R.: Rozbawienie świadczyłoby o tym, że senatorzy nie do końca zdawali sobie sprawę, z godności i roli Senatu. Wypowiedź przedstawiciela władzy wykonawczej gotowego wprowadzić w błąd parlament dyskwalifikowała go jako urzędnika państwowego i powinna była pociągnąć skutki dyscyplinarne. Jeśli parlamentarzyści nie egzekwują swojego prawa do bezwzględnej prawdziwości otrzymywanych informacji, to tym samym negują w ogóle swoją rolę w procesie rządzenia krajem.

R.S.: Wychodzi na to, że dekomunizacja — jeśli rozumieć przez nią nie tylko wymierzanie sprawiedliwości, ale także przemianę struktur - jest potrzebna.

Z.R.: Pojęcie to jest bardzo nieprecyzyjne i może oznaczać różne rzeczy. Z jednej strony nowoczesne państwo wymaga nowych struktur organizacyjnych, z drugiej zaś odpowiedzialność jest jedną z podstawowych zasad organizujących społeczeństwo.

R.S.: Czym w świetle tego była filozofia grubej kreski?

Z.R.: Gruba kreska właśnie tę zasadę podważała. Godziła w społeczne poczucie sprawiedliwości. Zacierała różnicę między dobrem a złem. Zrównywała bezinteresowność z interesownością, przekonania z koniunkturalizmem, ofiarę z prześladowcą. Przełamała etos „Solidarności". Była źródłem społecznej apatii i zarzewiem moralnej obojętności. W społeczeństwie, przed którym stoją takie zadania i takie wyrzeczenia, to chyba rachunek wystarczający.

Copyright 2011 © Bobartstudio.pl
Autorzy: Pawł Piekarczyk, Szymon Zaleski, Marcin Sadłowski, Adam Bielański
Fot.: Erazm Ciołek, Jarosław M. Goliszewski, Kazimierz Kawulak, Krzysztof Mazur, Paweł Piekarczyk, Tomasz Pisula, Anna Wdowińska