Zbigniew Romaszewski - Logo Zbigniew Romaszewski
Romaszewski.pl: HOME / Publikacje / Rozdroża Solidarności - publikacja wydana w podziemiu

Rozdroża Solidarności - publikacja wydana w podziemiu

1986-11-25

Rozdroża Solidarności

Opublikowane w podziemnym wydawnictwie "Wola"
opracowanie z 25 listopada 1986 roku

 

Mówiąc o sytuacji jaka nastąpiła po 11 września tego roku jeden z doradców KK "Solidarność" stwierdził, że kroku tego nie należy przeceniać, ale również nie należy niedoceniać i być może ta generalna, zawsze słuszna zasada, dawałaby się zastosować i tym razem gdyby nie reakcja środowisk opozycyjnych na to co się wydarzyło.

Kolejne działania rożnych grup przedsiębrane w tajemnicy przed sobą na wzajem, aby uniknąć niepotrzebnych sporów, dyskusji, aby zaskoczyć - (niewiadomo kogo przeciwnika, kolegów?), stworzyły stan, który nie wahałbym się określić jako kryzys solidarności środowisk opozycyjnych, a to jest fakt, którego trud no niedocenić. Pewna zmowa milczenia, która pokrywa istniejące konflikty grupowe, gdyż programowych nikt nie próbował wyartykułować, ma stanowić namiastkę jedności i przekonać społeczeństwo, że jednak nie jest źle.

Może i rzeczywiście nie jest bardzo źle, ale o tym jak jest warto mówić otwarcie, bo tylko jasna ocena sytuacji jest w stanie stanowić bazę dla pozytywnych zmian, a wszelkie przemilczenia i niejasności zbliżają nas niebezpiecznie do metod naszych przeciwników. Zapewne istnieją działania pozwalające na bardzej lub mniej skuteczne manipulowanie ludźmi, jednakże o sensowności tych lub innych działań, nie decyduje ich skuteczność manipulacyjna, lecz ich wewnętrzna zgodność z wartościami, których realizacji mają służyć. Doświadczenia ideologii komunistycznej powinny tu być wyraźną przestrogą.

Nowa sytuacja

Próbując naświetlić sytuację jaka zapanowała w kraju, należy zacząć oczywiście od faktu uwolnienia wszystkich więźniów politycznych. Warto zauważyć, że decyzja ta przechodziła bardzo różne koleje i musiała budzić ogromne kontrowersje w środowisku władzy. Ostateczna niezmiernie spektakularna decyzja stanowiła właściwie zaskoczenie dla wszystkich.

O ile wiadomo, pierwsze projekty, z okresu przed zjazdem dotyczyły szerokiej amnestii Po aresztowaniu warszawskiego RKW i Zjeździe PZPR zaowocowało to niezwykle skromną i dość bałamutną ustawą z 17 lipca "O szczególnym traktowaniu pewnej grupy przestępstw". Pierwsi ludzie zaczęli wychodzić z więzień i zaświtała nadzieja, że zapewne w atmosferze kolejnych przetargów wszyscy w jakimiś rozsądnym czasie np. do końca tego roku wyjdą. Ostatnia dekada sierpnia i początek września odebrały i taką nadzieję. Opieszale realizowana ustawa została jak gdyby zastopowana i zarówno prokuratorzy jak sądy zaczęły odmawiać skorzystania z ustawy - vide sprawa Mariana Kotowskiego, Witka Biesiekierskiego i inne. W tej sytuacji akcja masowych wezwań na przesłuchania 11.09 została odebrana jako fala terroru i dopiero wieczorem nastąpiła ulga: wszyscy wychodzą.

Trudno zaprzeczyć, że było to bardzo efektowne, a wpisanie się ministra Spraw Wewnętrznych Cz. Kiszczaka w kontekst dobrej nowiny należy uznać za jedno z błyskotliwszych posunięć socjotechnicznych.

Z punktu widzenia praworządności komunikat mógł budzić jakieś tam zastrzeżenia, że to nie sejm aktem amnestyjnym, czy też niezawisłe sądy zgodnie z ustawą z 17.07, przywracają ludziom wolność, lecz po prostu Minister Spraw Wewnętrznych, ale w atmosferze ogólnej radości nikt takich wątpliwości nie wyrażał.

Formuła absolutyzmu oświeconego, po doświadczeniach stanu wojennego została przyjęta z wyraźną ulgą w bardzo szerokich kręgach społecznych.

Piszę o tym wszystkim dlatego, aby podkreślić jak dziwne koleje losu przechodziła ta decyzja, jakie musiała wywoływać kontrowersje i w związku z tym, jak istotne znaczenie miała ona dla władz. Cóż więc skłoniło władze do tego kroku.

Odpowiedź na to pytanie pada na ogól jednoznaczna. Sytuacja międzynarodowa i katastrofa gospodarcza w Kraju. Bojkot rządu gen, Jaruzelskiego przez demokracje zachodnie, brak kredytów i sypiąca się z wielu przyczyn gospodarka to fakty dla wszystkich tak oczywiste, że aż nie wymagające komentarzy. Warto może jedynie zwrócić uwagę na dwa aspekty sprawy, dialog radziecko-amerykański i sprawę amerykańskich sankcji.

Niezwykle kosztowny amerykański projekt obrony strategicznej wydaje się znajdować powyżej pułapu możliwego do osiągnięcia przez Związek Radziecki przynajmniej przy obecnym stanie stagnacji gospodarczej. Prowadzi więc on do utrwalenia się przewagi militarnej Stanów Zjednoczonych, a próby niedopuszczenia do tego poprzez podjęcie własnego programu, o ile nie jest jasne czy skończą się sukcesem (przepaść technologiczna, rewolucja komputerowa), to na pewno doprowadzą do dalszego zaburzania gospodarki i zubożenia społeczeństwa. Ile może wytrzymać człowiek radziecki tego nikt nie wie. W każdym bądź razie zaistniała sytuacja skłania ZSRR do podejmowania szeregu inicjatyw politycznych i nastawia go raczej "dialogowo", W ramach tej polityki bojkot polityczny ekipy Jaruzelskiego przez Za chód jest bardzo niedogodny i dla odblokowania tych stosunków Związek Radziecki skłonny byłby mniej pryncypialnie oceniać procesy wewnętrzne w Polsce (oczywiście bez przesady), aby umożliwić jej włączenie się do polityki międzynarodowej i. zlikwidować wreszcie trzeciorzędną, ale za to bardzo jątrzącą kontrowersję.

Myślę, że ten styl polityki radzieckiej przesądził o możliwości podjęcia przez władze tak radykalnego ich zdaniem kroku i zdaje się otwierać jakieś dalsze możliwości.

Problem amerykańskich sankcji gospodarczych

Druga sprawa z dziedziny polityki międzynarodowej, na której chciałbym się zatrzymać, to sprawa sankcji amerykańskich. Ostatnio była ona również przedmiotem pewnego zamieszania. Otóż grupa działaczy społeczno-politycznych z Lechem Wałęsą (a jakże) wystąpiła do prezydenta Reagana o zniesienie sankcji. Potem, nie wiem czy interpretacja ta była wymysłem min. Urbana, czy też samych sygnotariuszy, tłumaczono, że posunięcie to było wynikiem zachęty ze strony amerykańskiej. W każdym bądź razie fakt miał miejsce, a strona amerykańska nadal myśli nad zniesieniem sankcji. Na marginesie warto zauważyć, że sytuacja ta powtarza się. Poprzedni raz mieliśmy do czynienia z jej pełną analogią w roku 1983, bezpośrednio po pierwszej amnestii.

Warto by więc było zdawać sobie sprawę, o co koniec końców komu chodzi i decyzję w tym przedmiocie podejmować w pełni świadomie, A atmosfera wokół sprawy sankcji panuje dość histeryczna i ze strony władz, i ze strony opozycji. Bo jeśli chodzi o władze, to min, Urban poświęcił im tyle miejsca, że każdy już wie, iż antypolska polityka sankcji prezydenta Reagana poniosła kompletne fiasko mimo wyrządzenia ogromnych szkód gospodarczych, Polak to wie, ale nic z tego nie rozumie. Natomiast jeśli chodzi o opozycję to opinia jest tutaj podzielona i pełny wachlarz poglądów w tej sprawie wyznaczają z jednej strony zwolennicy poglądu o ogromnej skuteczności politycznej sankcji z drugiej ci, którzy marzą o zielonej fali pieniążków z Ameryki odmieniającej nasz nędzny los, pełnej, rzeczowej i wiarygodnej analizy problemu nie udało mi się nigdzie znaleźć, więc pozwolę sobie na kilka prymitywnych uwag laika, w nadziei, że może ktoś mnie oświeci. Każdy Polak rozumując znanymi mu kategoriami widzi St. Zjednoczone poprzez prezydenta Reagana, jego administrację i politykę, a ponieważ ta zawsze sprzyjała "Solidarności", chętnie zapomina, że USA to jednak kraj demokratyczny, że administracja to nie wszystko i że różne grupy interesów też mają swoje prawa.

Na Festiwalu Piosenki Niezależnej w Gdańsku 1981 roku ogólną wesołość budziła piosenka o bankierach, którym "włosy aż stają dęba" na skutek niewypłacalności Polski i nawet nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawę jak bliska jest ona prawdy. Informacja o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego została w części kręgów finansowych USA przyjęta pozytywnie, jako próba zaprowadzenia ładu, który poprawi możliwości płatnicze Polski, natomiast trudną w tej sytuacji i radykalną decyzję prezydenta Reagana o wprowadzeniu sankcji przyjęto z daleko posuniętą rezerwą.

Nikt tu nie wyobraża sobie, że Polska spłaci zaciągnięte kredyty, ale powinna mieć możliwości obsługi długu. Pieniądze nie są po to aby je mieć, ale po to żeby procentowały. Sankcje Reaganowskie uniemożliwiające różnego rodzaju operacje finansowe stoją temu na przeszkodzie i narażają wpływowe lobby banków amerykańskich na straty.

Podjęto więc wielokrotne próby zmierzające do zniesienia sankcji. Jedna z takich zaawansowanych prób miała miejsce w roku 1983, po amnestii.

Otóż wtedy w sierpniu w Polsce zjawia się specjalny wysłannik prezydenta Reagana, senator Dodd, który w rozmowie z przedstawicielami opozycji i Wałęsą ma ocenić sytuację panującą w Polsce i ustosunkować się do polityki sankcji. Ponieważ po amnestii 1983 roku ogromna grupa ludzi (w tym niżej podpisany) siedziała w więzieniu to Wałęsa, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, ocenia akt amnestyjny chłodno i jest zdania, że dalsze utrzymanie sankcji jest celowe jako presja na poszerzenie procesów liberalizacyjnych. Senator zdaje sprawozdanie prezydentowi, sankcje zostają utrzymane, co w kołach bankowych wzmaga zaniepokojenie i podjęta zostaje kontrakcja. Poprzez różne wiarygodne osoby, dziennikarzy, doradców, listy, wywiera się na Wałęsą presję, aby zmienił stanowisko, Wałęsa w sprawach polskich stanowi dla Reagana autorytet, Tak więc rozpuszcza się pogłoskę w kręgach zawsze najlepiej poinformowanych, że los sankcji został już faktycznie przesądzony i zniesienie to tylko kwestia dni, Wałęsa nie ma już w tej sprawie właściwie nic do powiedzenia, a jedynie może ratować swój prestiż występując wcześniej o ich zniesienie. Wałęsa ulega tej sugestii nieprzekonywująco występuje w tym duchu, Jego wystąpienie natychmiast ląduje na biurku Reagana jako argument przeciwko sankcjom i Reagan, któremu to wszystko wydaje się bardzo dziwne, a poza tym zapewne posiada jakąś wiedzę o toczącej się akcji dezinformacyjnej podejmuje decyzję o ... połowach.

Przytaczam tę anegdotę po to aby uzmysłowić, jak wieloaspektową i skomplikowaną sprawą jest sprawa sankcji 1 jakiej ostrożności i rozwagi wymaga.

Reasumując amerykański aspekt sprawy należy stwierdzić, że posiada ona istotne znaczenie finansowe dla wpływowego lobby bankowego, natomiast jej znaczenie polityczne dla administracji Reagana, w związku ze spadkiem znaczenia opozycji w Polsce i rozwojem inicjatyw radzieckich wydaje się być co raz mniejsze, Dokładnie odwrotnie wygląda sprawa sankcji z punktu widzenia Polski. Znaczenie gospodarcze systematycznie maleje, natomiast polityczne jeśli nie rośnie to przynajmniej nie traci nic ze swojej aktualności, Wszyscy, którzy obserwują trudności gospodarcze Kraju, będą tym sądem zaskoczeni, tym nie mniej wydaje mi się on prawdziwy.

Okres 5-ciu lat to okres dostatecznie długi, by władza zdążyła przynajmniej w najpilniejszych sprawach przeorientować polską gospodarkę na wschód. Jak bardzo jest ona kulawa to wszyscy widzimy, ale sankcje przestały godzić w najbardziej dla władzy newralgiczne punkty. Systematyczne zapewnienia o przeorientowaniu gospodarki i rosnącym jej uzależnieniu od ZSRR, to nie tylko szantaż w stosunku do Zachodu i własnego społeczeństwa, ale jakiś aspekt rzeczywistej prawdy. Tak więc sprawa sankcji przestała być pilna. Jednocześnie w odróżnieniu od części społeczeństwa, władze bardzo dobrze zdają sobie sprawę9 że zniesienie sankcji, to nie to samo co nowy plan Marschala, którego zresztą nie zaakceptowały by ani najbardziej zainteresowane USA ani nasz wielki sojusznik.

Tak więc lawina dolarów nie ruszy. Każdy paro milionowy kredyt trzeba będzie i tak wydzierać skąpym i amoralnym bankierom, którzy bardzo szczegółowo i ostrożnie będą. analizowali możliwości płatnicze Polski. Odzyskać procenty - tak, ale nie iść na szerokie inwestycje, nie, to zbyt ryzykowne. Pieniądze, zwłaszcza własne to bardzo poważna sprawa i nic tu perswazje nie pomogą. Natomiast z punktu widzenia polityki sprawa sankcji ma, pryncypialne znaczenie. Jej wymowa polityczna jest taka oto: Stany Zjednoczone nie chcą uznać i zalegalizować faktu dokonanego, jakim było wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, Kraju należącym było nie było do wewnętrznej strefy interesów ZSRR, Roszczą sobie prawo do oceniania systemu rządów w Europie Wschodniej, do kontrolowania realizacji konwencji i porozumień międzynarodowych dotyczących Praw Człowieka w tej części Europy. Prowadzą w tej sprawie aktywną politykę. Tego nie było od 1945 roku i jest to naprawdę zjawisko dla władz niepokojące.

Występując więc o zniesienie sankcji powinniśmy wiedzieć, że:

  1. rezygnujemy z pewnego politycznego precedensu,
  2. powinniśmy znać odpowiedź na pytanie jaka inna aktywna polityka rządu Stanów Zjednoczonych zastąpi politykę sankcji. Obawiam się, że odpowiedzi na to pytanie nie zna nawet Departament Stanu i że alternatywą sankcji jest zniknięcie Polski ze sfery praktycznych zainteresowań Stanów Zjednoczonych,

Planując artykuł nie zamierzałem tak dużo miejsca poświęcić polityce zagranicznej, gdyż źródeł decyzji władz doszukuję się raczej gdzie indziej, a sam problem rozrósł się jakoś w trakcie pisania, gdy zdałem sobie sprawę, że słowo nsankcje" stało się w tej chwili również jednym ze słów wytrychów, które wielokrotnie powtarzane i nie analizowane niepostrzeżenie nabrały nowych nie trywialnych znaczeń.

Dezorganizacja życia społecznego

Jak już powiedziałem źródeł podjętej przez władze decyzji upatruję gdzie indziej. Przede wszystkim w analizie sytuacji wewnętrznej Kraju. Składa się na to sytuacja ogólnospołeczna oraz sytuacja i rola opozycji demokratycznej. Oczywiście w powodzi frazesów i nowomowy wypełniającej oficjalne wystąpienia i artykuły prasowe, trudno znaleźć oparcie dla tezy, że władza postrzega sytuację wewnętrzną Kraju tak jak poniżej ale teza przeciwna, że procesy zachodzące w kraju są całkowicie przez władzę niedostrzegane wydaje się również dosyć bałamutna, tym bardziej, że niektóre z podejmowanych przez nie kroków (zwolnienie więźniów, Rada Konsultacyjna), wydają się wskazywać w każdym bądź razie na poszukiwanie nowych dróg. Jeśli chodzi o sytuację ogólnospołeczną to cechuje ją przede wszystkim powszechna apatia i anarchizacja życia społecznego w stopniu dotąd nie znanym.

Przyczyny apatii są właściwie dla wszystkich oczywiste. Kryzys gospodarczy, inflacja, braki na rynku, powszechne ubożenie społeczeństwa, brak perspektyw dla młodzieży (w szczególności sytuacja mieszkaniowa), degradacja nauki i kultury, Tak można ciągnąć i ciągnąć. Na to nakłada się tragiczne dla społeczeństwa doświadczenie grudnia 1981 roku, które w powszechnym odczuciu równoważne jest z twierdzeniem, że w tym Kraju nie ma miejsca dla inicjatywy, dla entuzjazmu, że wszystko może zostać pogrzebane przy pomocy arbitralnych decyzji, że jako szary człowiek nie może nic zmienić, że po prostu się nie liczy. W początkowym okresie po stanie wojennym ogromna część społeczeństwa wiązała nadzieję z podziemiem, ale gdy w ciągu 5-ciu lat opozycja nie zdołała osiągnąć namacalnych sukcesów, stan frustracji społecznej stał się prawie zupełny i nie ominął nawet najbardziej zaangażowanych działaczy Związku. Tak więc apatia.

Drugi element sytuacji ta anarchizacja życia społecznego. Właściwie w każdej dziedzinie - gospodarki, nauki, kultury, służby zdrowia i co kto sobie jeszcze życzy. Społeczeństwo generalnie poprzez wszystkich swoich członków wymówiło władzy posłuszeństwo. Podjęło nie umówiony i nie ogłoszony przez nikogo bojkot, powszechną odmowę podporządkowania się rozporządzeniom władz. Podkreślam, żadna opozycja, tylko właśnie szary obywatel, przekupka na targu, profesor na uniwersytecie, robotnik za tokarką, sprzedawczyni w sklepie, dyrektor fabryki, dziennikarz, ba nawet w chwilach wolnych od służby funkcjonariusz SB i aparatczyk uznali z różnych zresztą powodów, że władza jest indolentna i że jej rozporządzenia do niczego rozsądnego nie prowadzą i należy je respektować o tyle, aby nie podpaść, A margines swobody jest duży, gdyż władza pozbawiona bazy społecznej nie jest w stanie efektywnie egzekwować swoich zarządzeń.

Rok 1981 podawany przez władzę jako przykład pełnej anarchii był, w stosunku do tego co obserwujemy obecnie, wzorem spójności działań społecznych, okresem niebywałego wprost szacunku i liczenia się z opinią władz. Koniec końców wówczas decyzja podjęta dajmy na to przez dyrektora, I sekretarza i przewodniczącego "Solidarności" (pewno, że nie łatwa i poprzedzona burzliwą dyskusją) była respektowana przez wszystkich.

Dziś każda decyzja, może być przez każdego oddzielnie zakwestionowana. I tak się dzieje.

Nie ma ciała, które dysponowało by dostatecznym autorytetem dla skorelowania społecznego wysiłku. Faktycznie, 5-cio letni okres po stanie wojennym znacznie ograniczył wpływy opozycji na społeczeństwo, ale autorytet władzy nie wzrósł od tego ani na jotę.

Władza bez realizacji

Dziś władza w jakichkolwiek działaniach pozytywnych jest daleko bardziej sparaliżowana niż to miało miejsce w czasach "Solidarności", jest po prostu pozbawiona władzy. Może nas zgnieść, stłamsić, wprowadzić terror lub liberalizację, ale nie jest w stanie namówić ludzi do wspólnego, kierowanego przez nią działania. Stała się właściwie bezprecedensowa, władza utraciła lojalność średniego aparatu kierowniczego.

Co miesiąc komunikat GUS-u jak refren powtarza przekroczenie funduszu płac o 10 - 20% i podobny niedobór produkcji rynkowej. Inflacja rośnie. To nie zmowa Rulewskiego z Gwiazdą, tylko właśnie odmowa średniego aparatu. Ale czym może przemówić dyrektor do załogi, jeśli nie pieniędzmi. Ideologią, w którą część nie wierzy, a druga część nienawidzi? Za wszystko są teraz odpowiedzialni "ONI". Dyrektor zakładu mówi "oni", dyrektor zjednoczenia również, ba, dyrektorzy departamentów z ministerstwa i viceministrowie też mówią "oni". Któż więc naprawdę wie, kim owi oni są?

W początkowym okresie stanu wojennego min. Urban oświadczył, że "władza się sama wyżywi" i przekonywał dziennikarzy zagranicznych, że do rządzenia wcale nie jest potrzebna żadna baza społeczna. Wydaje się, że ten okres samodurstwa mamy już za sobą i władza wewnętrznie bardzo cierpi, że nie jest lubiana.

Bagnetami można wszystko, nie da się tylko na nich siedzieć. Do okupacji kraju baza jest zbędna, choć kilku Quislingów zawsze się przyda. W miarę normalizacji stosunków rząd pozbawiony poparcia dostatecznie szerokiej grupy obywateli jest nie do pomyślenia. Władza pozbawiona jest wtedy możliwości wykonawczych i kontrolnych, przestaje być władzą.

I sukcesy osiągnięte w walce z opozycją nie są tu żadnym argumentem, bo problem nie tkwi w istnieniu szerszej lub węższej opozycji, ale w powszechnej, choć często nie posiadającej ideologicznego uzasadnienia odmowie.

Rozpowszechniony jest pogląd, że ta władza nie posiada żadnego programu pozytywnego i jest władzą dla władzy, a los Kraju czy społeczeństwa w ogóle jej nie obchodzi. Nie podzielam tego poglądu, gdyż uważam, że u źródła nawet najbardziej irracjonalnych koncepcji politycznych można doszukać się elementów pozytywnych intencji. Stąd niepowodzenie musi budzić frustrację i próby dopasowania programu, do rzeczywistości. Ale mniejsza 6 moje idealistyczne poglądy, kiedy każdy wie, że poza Krajem i społeczeństwem istnieje jeszcze Pakt i Wielki Brat, wobec których zobowiązani jesteśmy do określonych serwitutów, z których nie da się wykpić.

Postępujący kryzys i dezorganizacja życia społecznego stawiają pod znakiem zapytania nasze możliwości wywiązania się z tych zobowiązań. Jak długo to będzie tolerowane w obozie? Z tym trzeba coś zrobić.

Wraz z uświadomieniem sobie tego problemu, arogancja władzy zmalała i rozpoczęło się poszukiwanie poszerzenia bazy społecznej, nastała koncepcja otwarcia.

A więc poszukiwanie sojusznika w Kościele Katolickim, pomysł Rady Konsultacyjnej przy Radzie Państwa, która miała by otworzyć nową furtkę, obok starej, odrzuconej przez społeczeństwo furtki PRON-owskiej. Wreszcie umizgi do poszczególnych przedstawicieli środowisk opiniotwórczych, które w całej swej zasadniczej masie przeszły na stronę opozycji, Władza potrzebuje ludzi s autorytetem. W tej sytuacji rozwiązanie problemów związanych z więźniami politycznymi było sprawą naglącą. Do momentu, gdy więźniowie polityczni przebywali w więzieniach, nikt nie ryzykując swojego autorytetu nie mógł podjąć współpracy z władzą. Dziś racje są znacznie bardziej podzielone i podjęcie takiej współpracy nie susi być jednoznacznie ocenione jako akt kolaboracji. A władcy potrzebne są autorytety, wzorce społecznych zachowań, nie zaś skompromitowani kolaboranci.

Co się będzie dalej działo z tymi autorytetami? Władza wymagająca bezwzględnego podporządkowania zdewaluuje je bardzo szybko. Ale to już inna historia. Sądzę, że właśnie ta potrzeba, potrzeba pozyskania jakiejś nowej bazy społecznej, potrzeba jeśli nie pozyskania, to przynajmniej zneutralizowania elit twórczych, była zasadniczym motywem podjęcia decyzji o wypuszczeniu wszystkich więźniów politycznych.

Zawsze zdumiewają mnie ci, którzy twierdzą, że czerwony jest po prostu czerwony, władza jest po prostu władzą czyli monolitem i nie ma się tutaj w ogóle czym zajmować, Zawsze budzi' to we mnie podejrzenie, że sami nie są aż tak naiwni i bardzo szczegółowo śledzą grę wewnątrz partyjną, ale dla maluczkich mają wersję uproszczoną. Co innego jest dawać się wplątywać w jakieś wewnątrz partyjne rozgrywki polityczne, rezygnując przy tym z realizacji pryncypiów, a co. innego twierdzić, że tych rozgrywek nie ma i że władza to monolit. Wystarczy przyjrzeć się uważniej "Solidarności", aby dojść do wniosku, że środowisko partyjne, które powszechnie uważa się, za daleko bardziej zdemoralizowane, musiało ulegać podobnym procesom dezintegracyjnym.

Tak więc decyzja wypuszczenia więźniów nie była dla władzy łatwa, trwała długo i przechodziła różne przeobrażenia. Sądzę, że ostatecznie o jej przyjęciu zadecydowało stanowisko Ministra Spraw Wewnętrznych realizującego zresztą już od pewnego czasu, zupełnie nową i dość konsekwentną politykę walki z opozycją.

Nowa strategiawalki z opozycją

Myślę, że ta sprawa jest bardzo słabo i często niewłaściwie rozumiana w kręgach opozycji. Jednocześnie uważam, że dokładne zdawanie sobie sprawy z założeń strategicznych przeciwnika jest warunkiem koniecznym powodzenia.

Opozycja analizując działania władz położyła główny nacisk na działania represyjne, których znaczenie *w polityce władzy już od pewnego czasu odgrywa rolę drugo- lub wręcz trzeciorzędową. Stosunek taki wynika oczywiście s bezpośredniej potrzeby każdego człowieka odniesienia się do ludzkiej krzywdy, niesprawiedliwości, bezprawia. Dola określonego człowieka, szykanowanie go, bicie, bezzasadne więzienie, narażanie na śmierć lub kalectwo w związku z przebytą przez niego chorobą, odcięcie od rodziny, od bliskich, odmówienie mu prawa do godności, to wszystko wywołuje protest moralny u każdego normalnie rozwiniętego człowieka. Podejmowane są działania interwencyjne. Całe środowisko działa na rzecz kolegów, którzy podlegli represjom i jest to wyraz moralnego zdrowia i solidarności środowisk opozycyjnych. Jest to sprawa o tak zasadniczym znaczeniu, że jakakolwiek tolerancja w stosunku do krzywdy, w stosunku do represji była by wyrazem upadku ruchu. W tej sprawie nie możemy się cofnąć ani o krok, nie tracąc tożsamości i autentyzmu.

Jest jednak zupełnie czym innym reagować na represje, a czym innym zdawać sobie sprawę z rzeczywistych celów i metod działania służby bezpieczeństwa. Hoże na początek kilka słów wyjaśniających co policja może, a czego nie może, Ludzie, którzy przeżyli stalinizm wynieśli stamtąd jedno doświadczenie -- policja wszystko może, a jeśli czegoś nie robi to albo dlatego, że nie chce, albo dlatego, że nie wie. Otóż z punktu widzenia technicznych możliwości represji - może bardzo wiele. Udowodniła to 13 grudnia 1981 roku ale fakt, że wycofała się z represji to nie wynik dobrej woli, chce - nie chce, czy też wiedzy lub niewiedzy, ale po prostu wynik przyjętej koncepcji, maksymalnie skutecznej w danych warunkach społecznych i politycznych.

Przykład: dlaczego 11.09 przeprowadzono 3000 rozmów zamiast wydać 3000 wyroków więzienia! Sądy są tak dalece dyspozycyjne, że materiały dowodowe pozbawione są większego znaczenia, i że właściwie każdego można zamknąć bez zadawania sobie zbytecznego trudu. Czemu się więc tego nie robił Bo to stanowiłoby w oczach aparatu przyznanie się do fiaska 5-ciu lat polityki, bo to wywołałoby sprzeciw opinii publicznej na zachodzie i w kraju, bo to w końcu mogło by powodować konsolidację pozostałej niewyaresztowanej opozycji i kompletną zmianę w końcu dobrze rozpracowanego stanu ugrupowań i struktur.

Mamy rok 1986, od śmierci Stalina przeszło 33 lata i wbrew temu co sadzą niektórzy, system wyewoluował, a pomysł masowych aresztowań musi wszędzie budzić niepokój i odrazę. Oczywiście pewna ilość frustratów z władz bezpieczeństwa i aparatu wyobraża sobie, że "jak my byśmy im przy..." to dopiero zapanował by porządek, ale w to już nikt z choć trochę inteligentniejszych ludzi nie wierzy.

Czy w związku z tym wykluczam masowe represje? Oczywiście nie. Są one możliwe technicznie do wykonania, a więc w pewnych warunkach, przy pewnej sytuacji politycznej mogą być użyte i to nawet w wymiarze przekraczającym 1981 rok, ale będzie się to wiązało z zasadniczymi zmianami polityki międzynarodowej, wewnątrz obozowej i wreszcie samej władzy.

Obecna sytuacja doprowadziła do wykształcenia się zupełnie nowej koncepcji policyjno-politycznej i jej realizacja tego typu działań nie przewiduje.

Doświadczenia 5-ciu lat przekonały władzę o tym, że:

  1. represja ma ograniczone znaczenie odstraszające i zawsze w każdej chwili jest co najmniej 5000 kandydatów do więzienia,
  2. represje stanowią element konsolidacji opozycji i są jednym z podstawowych elementów uzasadniających jej istnienie,
  3. kompromituje władzę przed własnym społeczeństwem i światową opinią publiczną,
  4. niezależnie od spadku nasilenia represji inne czynniki powodują ograniczenie wpływu opozycji na społeczeństwo.

Czy jest możliwa pełna likwidacja opozycji? Nie sądzę i mam wrażenie, że Ministerstwo jest również tego zdania. Ruch wydawniczy rozrósł się np. na tyle, tyle osób jest z nim związanych również materialnie, że chyba nie sposób było by go kompletnie zlikwidować. Na miejscu zlikwidowanych wydawnictw powstaną nowe i tak w kółko.

Czy w związku z tym władza jest całkowicie pozbawiona możliwości wpływania na niezależny ruch wydawniczy? Też nie. Istnieją dziesiątki sposobów ograniczenia znaczenia wydawnictw. Pierwszy wróg niezależnego ruchu wydawniczego to cena książki. Tego nawet nie warto uzasadniać. Gdy ogromnej części obywateli nie stać na kupno książek czy czasopism i nakłady ograniczają się do 1000 maksimum 2000, a takie nakłady mogą ewentualnie liczyć na odbiorcę, z określonego, zamkniętego kręgu, to problem wydawnictw przestaje hyc dla władz tak: palący jak się wydawał kiedyś, To my musimy się martwić jak z tego wybrnąć (choć nie czytałem, żeby ktoś się tym martwił), a nie policja. Oni w razie czego zaostrzą kontrolę nad dystrybucją papieru, ewentualnie podbiją cenę na czarnym rynku i będzie to w efekcie daleko skuteczniejsze niż wyśledzenie i zamknięcie jednej drukami a następnie urządzenie procesu, w którym cała opinia publiczna stanie po stronie oskarżonych, To nie znaczy, że wydawnictw nie trzeba pilnować, kontrolować, to się robi żeby mieć rękę na pulsie, ale wsadzać lepiej nie tyle represyjnie co fakultatywnie, tych których w danym momencie warto. Którzy coś akurat organizują, skupiają w ręku kontakty różnych środowisk,, są osią wokół której obraca się jakaś inicjatywa. Aresztować ich chociaż na krótko. Inicjatywa się zawali, nici popłaczą i trzeba będzie następne pół roku lub rok by wrócić do miejsca startu. Wyrok mobilizujący opinię publiczną jest tu zupełnie niepotrzebny, wystarczy 3-miesięczne kolegium (patrz Ustawa), albo nawet miesięczne śledztwo, nigdy nie zakończone. Innych za to można nie ruszać. Wiadomo, że nie można łatwo zebrać na nich poważny obciążający materiał, że sprawa była by głośna, a z drugiej strony wiadomo, że są oni nierozerwalnie związani z ruchem wydawniczym i że kiedy się już wszystkie nici pogubią, od nich będzie można zacząć od nowa penetrację.

Piszę szerzej o ruchu wydawniczym bo akurat wydaje mi się, że tutaj władza postanowiła przyjąć bardziej liberalne formy działania, ale nowa polityka odnosi się do całej opozycji. Zastąpienie taktyki likwidacji opozycji poprzez represje taktyką kontrolowania działań i ograniczenia zasięgu oddziaływania społecznego, zmienia całkowicie arsenał stosowanych środków i przynoszonych zagrożeń.

Represje karne stają się sprawą wtórną, a pierwszorzędnego znaczenia nabiera infiltracja, prowokacja, dezinformacja, intryga polityczna.

Takie środki proszę państwa też istnieją, są dużo trudniej zauważalne, a w ich skuteczność trudno wątpić. Tym bardziej, że opozycja nie ma tutaj wypracowanych żadnych koncepcji przeciwdziałania. Reakcje spotkać można różne, od nazywania prowokatorami działaczy Związku usiłujący przemówić do ludzi przez pewnego księdza, aż do negowania istnienia notorycznych agentów. (Człowiek, który mnie wydał policji długo jeszcze chodził, mimo sygnałów, w glorii zaufanego działacza). Jeśliby sadzić z doniesień oficjalnej prasy niezależnej, to problem infiltracji w ogóle nie istnieje. Ruch dzięki swej szlachetności uniknął szpicli. Prowadząc przygotowania do stanu wojennego nie organizowano sieci wywiadowczej. Ludzie nie dajmy się zwariować!

Łatwo Jest w tej sytuacji powiedzieć nie dajmy się zwariować, ale jak to zrobić? Odpowiedzi właściwie nie ma. Każde wyjście jest złe! Rozpętywanie atmosfery podejrzliwości nic tu nie załatwia, prowadzi do atomizacji środowisk, pogorszenia stosunków międzyludzkich, stwarza dodatkowe pole do intryg i niszczenia ludzi wartościowych. Stan taki jak obecnie pozwala na zupełnie bezkarną infiltrację i kontrolę nad ruchem, ale jest chyba lepszy niż piekło podejrzeń. W sytuacji, gdy nie powstały żadne struktury Zabezpieczające podziemie przed infiltracją, jedyną obroną jest czystość metod, precyzja zasad, wyrzeczenie się intrygi, plotki, pomówienia, odróżnienie się od przeciwnika, ale na to nas nie stać. Owszem pewnym antidotum na to jest Jawność, ale nim osiągniemy ją w stopniu dostatecznym dla oczyszczenia atmosfery, nie ulegajmy iluzjom i przyjmujmy rzeczywistość taką jaka ona jest.

Należy sądzić, że czerwcowe aresztowanie warszawskiego RKW i prowadzone dalej śledztwo raczej rozszerzyły wiedzę Służby Bezpieczeństwa i pozwoliły zapełnić białe plamy, jeśli nawet nie w sferze bezpośrednich struktur, to w sferze nastrojów, stosunków itp. co przy tym charakterze działań policyjno-politycznych ma znaczenie podstawowe.

Te elementy pozwoliły władzy stwierdzić, że niezależnie od wszystkiego posiada pełną kontrolę nad działaniami opozycji i przesadzić decyzji z 11.09. W tej "pełnej kontroli" tkwi oczywiście sporo przesady i bardzo wiele zależy od nas, ale czas, najwyższy by poza brutalnymi, prymitywnymi działaniami dostrzec również te znacznie bardziej groźne, znacznie bardziej wysublimowane metody.

Na koniec prawda może najbardziej przykra.

Otóż musimy sobie zdać sprawę, że sytuacja w której Związek istnieje ale jest pogrążony w chaosie, ulega alienacji, nie posiada ograniczonego, ale realnego programu działania, jest dla władzy korzystniejsza niż zupełnie nie istnienie Związku. Taki nie działający Związek, może stanowić bardzo skuteczny piorunochron, na wypadek spontanicznie powstałej burzy społecznych nastrojów. Władze planują na rok" 1987 szereg bardzo niepopularnych decyzji dotyczących zamrożenia płac, być może również redukcji personelu. Działania takie mogą wywołać bunt społeczny i w tej sytuacji indolentne działanie Związku, kunktatorstwo może stanowić skuteczny środek rozładowania napięć społecznych.

Prawda to przykra, ale jeśli chcemy działać w rzeczywistym świecie, to musimy go poznać i znaleźć rozwiązanie, a nie uciekać w sferę mitów. Bo tak być może, ale nie musi. Jeszcze ciągle bardzo wiele zależy od nas.

Ruch po 5-ciu latach

Opisując elementy decyzji podjętej przez władze poświęciłem już sporo miejsca sytuacji wewnątrz opozycji i tu chciałbym jeszcze powrócić do kilku generalnych kwestii.

Otóż, to co napisałem poprzednio ma również swoja pozytywną wymowę. Zarówno jeśli chodzi o zasięg, jak i o stopień zorganizowania opozycja jest dziś zupełnie inna niż ta, która raczkowała w roku 1976. To są rzeczy zupełnie nieporównywalne i trudności o których piszę nie z tego wynikają, że opozycji nie ma, że opozycja zanika, lecz z tego, że jej zadania, struktury i cele są niedopasowane właśnie do jej wielkości. W końcu fakt, że władza decyduje się w jakiejś mierze opozycję tolerować, a jednak w tym duchu interpretowałbym ostatnie posunięcia władz, jest już sam przez się dość wymowny. Nie wyniknął z dobrej lub złej woli władz, ale był wynikiem, pewnej społecznej konieczności. Opozycja traci wpływy, opozycja jest kontrolowana - wszystko to prawda, ale jeszcze ten dziesiątek lat wcześniej wpływów nie traciła bo ich nie miała, nie była kontrolowana, bo jak kontrolować kilku lub kilkunastoosobowe grupy nieformalne, a mimo to należało ją wytępić do cna. Wszyscy pamiętają procesy szlachetnych starców - Wańkowicza, Millera, Grzędzińskiego, Cata-Mackiewicza. Opozycja była i jest doktrynalnie niedopuszczalna, ale władza musiała mieć dużo wolnego czasu żeby się tym tak przejmować. Dziś go nie ma i przekonawszy się o niemożności skutecznej jej likwidacji, niezmiernie powoli i nieśmiało adaptuje się do sytuacji współistnienia "z ograniczoną i kontrolowaną opozycją". Jest to naprawdę ogromny sukces, który może w istotny sposób wpłynąć, na charakter systemu.

Oczywiście trudno przesądzać, jak trwała okaże się polityka władz i w świetle tego zrozumiała jest ostrożność prof. Geremka kiedy mówi, o przecenianiu i niedocenianiu, ale niewątpliwie inicjacja tego typu polityki wyznacza nowy etap w dziejach stosunków opozycja - władza, ze strony opozycji nowych koncepcji zarówno organizacyjnych jak i taktycznych.

Koncepcje te muszą jednak bazować na realnych podstawach i uwzględniać cały szereg zjawisk negatywnych jakie można zaobserwować. A więc odpływ zainteresowania szerokich mas członkowskich zniechęconych brakiem sukcesów ze strony Związku i pochłoniętych trudnościami życia codziennego. Zwyczajne ludzkie zmęczenie aktywu związkowego. 5 lat ustawicznego działania, biegania, spotykania się, przenoszenia, uciekania przed policją, czasem więzienia i aresztu, to naprawdę bardzo dużo i trudno się dziwić normalnej tęsknocie za unormowanym, mniej więcej spokojnym życiem. Jeden etat w pracy i drugi lub czasem więcej w działalności opozycyjnej, to zaczyna przekraczać ludzką wytrzymałość. A ponieważ, ktoś kto raz połknął bakcyla społecznego działania jest nim chyba na zawsze zarażony, wobec tego działa się coraz mniej efektywnie, z coraz mniejszą wiarą, coraz bardziej mechanicznie, byle utrzymać jakiś wpływ na toczące się wydarzenia, byle nie wypaść z gry. Ha refleksję, na dystans, brakuje już czasu. Zatraca się właściwy wymiar działań.

Jeszcze można działania zaplanować, pokierować, podyskutować czy skrytykować, coś napisać, ale łatwo, szybko, żeby nie zabrało dużo czasu, natomiast znaleźć amatorów do tego by pojechali do ludzi, aby im pomóc w ich codziennych problemach, rezygnując z bezpośrednich, wymiernych efektów politycznych jest coraz trudniej, na to sił już nie starcza, a przecież w szerszej perspektywie właśnie to nie efektowne działanie stanowi u sile ruchu.

Tak jak władza pozbawiona bazy społecznej traci władzę, tak ruch wyalienowany, elitarny przestaje stanowić skuteczna presję na rządzących.

Jeśli działacz chce się autentycznie porozumieć z władzami, to musi reprezentować jakieś rzeczywiste problemy, społeczne aspiracje, cieszyć się społecznym poparciem. Jeśli reprezentuje zaś tylko siebie i trochę koncepcji swoich lub przyjaciół to nie przedstawia sobą niczego poza brakiem pokory i w każdej chwili stanie się przedmiotem politycznej manipulacji.

Wydaje mi się, że nim opozycja będzie gotowa do jakichkolwiek sensownych działań w kierunku porozumienia, musi przed tym bardzo dokładnie określić swoje cele, uzgodnić strategię i poszerzyć społeczne oddziaływanie, a o tym już od dość dawna nie było mowy.

Od pewnego czasu hasła zastąpiły pozytywne działanie. Najczęstszym hasłem jest walka z czerwonym. Jeśli mowa o walce elit, może jest to zręczny slogan, tylko cóż może obchodzić społeczeństwo. To jest dobry program dla byka a nie dla działacza społecznego.

Działanie społeczne wymaga konkretu, wymaga odniesienia do bezpośrednich społecznych potrzeb, wymaga celów pozytywnych. Jest ich bez liku i trudno tu ustalić hierarchię, ale może rozsądniej będzie to zrobić niż operować abstrakcyjnymi sloganami. Jeśli Związek stać na prowadzenie tylko jednego kierunku działania, lepiej prowadzić porządnie ten jeden niż markować działanie kilkunastu. W tej sytuacji niefortunne i całkowicie arbitralne decyzje różnych władz związkowych (bo jest ich mnóstwo), nie tylko nie przyczyniły się do poprawienia atmosfery i nakreślenia kierunków działań, ale raczej pogłębiły frustrację, zniechęcenie, apatię i wręcz ucieczkę w domowe pielesze pozostałych jeszcze "żołnierzy".

Potrzeba nowych form działania

Analizując sytuację powstałą 11 września uważałem że:

  1. W związku z daleko posuniętą dekonspiracją struktur podziemnych i pojawieniem się na powierzchni kolejnej, znacznej grupy działaczy, należy stworzyć nowe formy działalności jawnej, bez siania dodatkowego zamętu w podziemnych strukturach Związku, a za to w ścisłej z nimi współpracy.
  2. Nie należy zajmować się pokazywaniem języka władzom, bo to jest zajęcie mało twórcze i mało poważne, należy raczej jakoś odnieść się do nowej polityki władz, kontynuowanie Starego pod nowym szyldem do niczego mądrego nie prowadzi. Na miejsce starego sloganu "byliśmy, jesteśmy, będziemy" trzeba powiedzieć coś nowego, świadczącego o żywotności Związku i atrakcyjnego zarówno dla społeczeństwa jak, i dla naszych sojuszników - związków zawodowych z krajów zachodnich demokracji.
  3. Podjęcie takich decyzji i wypracowanie nowej polityki związku wymaga szerokiej platformy społecznej i dużego autorytetu ciała podejmującego tego typu działania.
  4. W związku z reprezentowaną przez władze tendencją "wyrywania" poszczególnych ludzi sympatyzujących z opozycją, należy stworzyć, poparte poważnym autorytetem, nowe wzorce zachowań obywatelskich, z punktu widzenia środowisk twórczych jest to niezmiernie ważne. Filmowiec, który w ciągu pięciu lat sporadycznie dotykał kamery, radiowiec, który nie dysponował studiem, reżyser, który nie miał możliwości pracy z aktorem na scenie, dziennikarz, którego artykuł może ukaże się za 3 mies., ale nie może przekroczyć 3 stron maszynopisu, to ludzie, którzy stoją przed dylematem zdrady przyjaciół i wartości przez siebie uznawanych, bądź też rezygnacji z zawodu i drogi samorealizacji, którą obrali.

Ludziom tym należy pomóc poprzez ustalenie na nowo na czym może polegać współpraca z oficjalnymi środkami masowego przekazu, a gdzie leży granica uczciwości i godności ludzkiej. Zamiast pozwalać na łamanie charakterów i erozję środowiska poprzez pomówienie i plotkę, zająć nowe, realistyczne stanowisko, wymuszając elastyczność stanowiska władz, poprzez solidarne występowanie i solidarne przestrzeganie raz ustalonych zasad.

Właśnie konsolidację środowiska, właśnie stworzenie nowej, wspólnej, szerokiej platformy porozumienia środowisk opozycyjnych uważałem za naczelne zadanie jakie stanęło przed nami po 11.09 br. Przesłanki te doprowadziły ranie do projektu utworzenia instytucji pozazwiązkowej - Komitetu Społecznego, lub dowolnie inaczej nazwanego ciała na rzecz legalizacji Solidarności i pluralizmu związkowego. Nazwa całkowicie prowizoryczna mogła by ulec przekształceniom. W skład tego ciała mogli by wejść członkowie i doradcy Komisji Krajowej "S", ujawnieni działacze podziemia, ale również przedstawiciele rozwiązanych związków twórczych, czy innch środowisk zdecydowanych podejmować jawne działania. Pozwalało by to również na włączenie przedstawicieli mniejszych ośrodków niezdolnych do powołania samodzielnych liczących się ciał. Budowało by to ich autorytet w bardzo często nie łatwej sytuacji i jednocześnie pozwalało by na objęcie oddziaływaniem terenu całego kraju. Liczebność nie stanowiła by tu zasadniczej przeszkody, gdyż praca mogła by się odbywać w grupach problemowych, terenowych" lub środowiskowych. Wspólne decyzje podejmowane by były na spotkaniach przedstawicieli grup. Drugą zaletą było by wyjście poza formułę Związku. Jest to sprawa niezmiernie ważna, bo dziś po 5-ciu latach odpowiedź na pytanie czym jest "Solidarność" wcale nie jest łatwa. Spróbuję się tyra problemem zająć w dalszej części artykułu, ale z góry muszę powiedzieć, że jest to. problem o podstawowym znaczeniu, który powinien być rozstrzygnięty w szerokiej dyskusji, a oświadczenia niektórych działaczy typu "Solidarność to ja" uważam za mało konstruktywne i zatrącające uzurpacją.

Tak więc uniknięcie arbitralnych rozstrzygnięć, wysondowanie szerokiej opinii ludzi identyfikujących się ze związkiem, pozwoliło by na wypracowanie nov/ej, aktualnej, powszechnie uznanej koncepcji Związku, pozwoliło by na bardziej jednoznaczne określenie celów i granic kompromisu.

Było by ponadto dowodem na to, że "Solidarność" nie jest skostniałym" mitem historycznym, ale żyjącą i ewoluująca ideą społeczną. Tego nie zastąpi tupet, ani nawet najbardziej dojrzałe, lecz arbitralne koncepcje przywódców. Oczywiste jest, że ciało takie działające na rzecz Związku musiałoby pozostawać w ścisłym kontakcie z podziemnym kierownictwem Związku i Lechem Wałęsą, ale jako ciało pozazwiązkowe nie wchodziłoby w kompetencje i nie zaburzało działania podziemnych struktur. Sam pomysł jako. taki ma zapewne dużo wad i próba jego realizacji wymagała by całego szeregu korekt, lecz chyba nie to jest istotne, istotne jest raczej, że w gruncie rzeczy nie było z kim go przedyskutować, nikt nie miał właściwie ochoty go usłyszeć i poddać merytorycznej krytyce, natomiast dowiedziałem się mnóstwa personaliów (że pomysł jest nie realny, bo ten z tym nie będzie pracował, że ten się po prostu nie sprawdził -oczywiście rozmówca się sprawdził, ponad wszelką wątpliwość, a ja też, tylko że... Nie wiadomo co tylko, że...).

Cały czas usiłując rozmawiać na temat perspektyw i dalszej polityki Związku odnosiłem wrażenie, że popełniam jakiś towarzyski nietakt, że powołując się bezczelnie na stare znajomości usiłuję załatwić sobie posadę. To jednak bardzo smutny i dość znamienny przejaw zaistniałej rzeczywistości. Potem nastąpiło szereg całkowicie nie skorelowanych i zaskakujących działań, doprowadzających do zupełnej dezorientacji i chaosu.

Bawar w Przeglądzie Wiadomości Agencyjnych zarzuca Lechowi Wałęsie całkowitą niekonsekwencję w kolejno podpisywanych prze: niego oświadczeniach i trudno się chyba z tym nie zgodzić. No bo 29.09 powołuje Tymczasową Radę NSZZ "Solidarność" i tego samego dnia podejmuje decyzję o skierowaniu do Rady Państwa listu, w którym nawołuje do zniesienia przejściowych przepisów stanu wojennego, blokujących pluralizm związkowy przewidziany ustawą o Związkach Zawodowych z 8.10.1982. W dwa tygodnie później 12.10 we wspólnym oświadczeniu z TKK (bez przedstawiciela Mazowsza) dystansuje się od powołanej poprzednio Rady i składa kierowanie działaniami związku w ręce TKK. W międzyczasie podpisuje apel w sprawie zniesienia sankcji. Rzeczywiście trudno z tego wywnioskować jakie jest naprawdę stanowisko Wałęsy, ale jedno jest jasne, że nie zachwyca go sytuacja, w której (i ja zacytuję elegancką choć może nie do końca trafną formułę "Wiadomości") "lewicowy socjaldemokratyczny nurt przejął na siebie odpowiedzialność za dalsze losy Związku", i że próbuje się z tego jak może wykręcić. W końcu dla Wałęsy Związek to Związek a nie któryś z nurtów i identyfikowanie się z jednym z nich wcale nie wzmacnia lecz wręcz osłabia spójność "Solidarności".

Jeśli chodzi o Związek, to reprezentował on zawsze ogromną rozpiętość orientacji (np. bardzo silne i przemilczane wpływ KPN) i polityka Wałęsy zawsze bazowała na ustawianiu się powyżej tarć grupowych i nie identyfikowaniu się z żadną z grup, Tak więc owa niekonsekwencja Wałęsy nie jest wcale niekonsekwencją, ale bardzo konsekwentną realizacją ras przyjętej linii nieangażowania się w wewnątrz związkowe tarcia. Zamieszanie, które z tego wynikło potwierdza, "że może lepiej było na początek wewnątrz szerokiej, jednoznacznie nieformalnej grupy przedyskutować co i jak robić, dowiedzieć się co sądzą ludzie, a dopiero potem ustalić kto przejmuje odpowiedzialność za realizację programu. Odwrotne rozwiązywanie problemu przypomina trochę budowanie domu od dachu.

W powtarzanej pokątnie plotce zarzuca mi się, że rezygnuję z "Solidarności". Nie jest to prawda, domagam się natomiast by przestać traktować "Solidarność" jako wartość samą w sobie, jako hasło wywołujące przychylne odruchy słuchaczy, niezależnie od treści, które się pod nie podkłada. Uważam, że żywotności "Solidarności" przesądzą nie deklaracje, polityczne demonstracje ale elastyczny, odpowiadający społecznemu zapotrzebowaniu i sytuacji politycznej - program, autentyczne działanie, faktyczne oparcie w zakładach pracy.

Solidarność działaczy nie jest "Solidarnością" i przestańmy się oszukiwać używając nazwy ruchu masowego dla działań pewnych związanych z nim elit.

Jacek Kuroń w wywiadzie dla "Bazy", bardzo pesymistycznie ocenia perspektywy ruchu masowego, podobne wątpliwości wyrażam również ja i wówczas najczęściej słyszę: TKZ-ty tu TKZ-ty tam, związek żyje. Rzeczywiście jeśli są żywe TKZ-ty, to jest żywy Związek, jeśli nie, to przestańmy "Imię Pana Boga wzywać nadaremno". Muszę zresztą powiedzieć, że przy pełnym szacunku dla determinacji i zaangażowania ludzi ogłaszających kolejne jawne komitety, autentycznym wydarzeniem politycznym był list do sejmu bez mała 1000 pracowników Huty Stalowa Wola i WSK-Gorzyce domagający się przywrócenia pluralizmu związkowego na terenie zakładu.

Niepokojące jest przy tym to, że wiadomość ta nie została podana przez żadną agencje zachodnia, w odróżnieniu od informacji o 20 - 30 osobowej demonstracji na ulicy Rutkowskiego lub licznych doniesień dotyczących stanowiska rozmaitych działaczy i intelektualistów co do zakresu współpracy z władzą.

Tego typu selekcja informacji sprawia wrażenie, jak by autentyczne przejawy życia związku były nieco ambarasujące, a na uwagę zasługiwała jedynie jego dekadencja. To zły znak.

Tak więc stało się śle, po pierwsze dlatego, że powstało zamieszanie, po drugie dlatego, że nie wykorzystano szansy budowy wspólnej konsolidującej opozycję platformy porozumienia.

Jawność czy tajność

Poza tym zaistniała sytuacja postawiła przed opozycją dwa niezmiernie ważne problemy. Pierwszy - jawność czy tajność. Drugi, który właściwie nie został jasno wyartykułowany, a który posiada jeszcze donioślejsze znaczenie, ja formułuję jako pytanie. Co znaczy "Solidarność" AD 1986? Myślę, że problem jawności czy tajności jest problemem fałszywym, wynikłym raczej z nieporozumień i niedomówień niż z rzeczywistych przesłanek, bo odpowiedź jest tak trywialna, że trudno sądzić aby jej ktoś nie dostrzegał: i jawność* i tajność współbrzmiące, współpracujące, podporządkowane jednemu celowi. Jeśli chodzi o tajność to po prostu nie wyobrażam sobie nikogo przy zdrowych zmysłach, kto w obecnej sytuacji mógł by zanegować potrzebę istnienia tajnych drukarni, tajnych redakcji niezależnych pism tajnego radia, tajnej sieci kolportażu, wreszcie tajnych struktur zakładowych - choć to sprawa najbardziej złożona. Ujawnienie tych elementów prowadziłoby po prostu do ich likwidacji. Zresztą gdyby się nawet taki wariat znalazł, to i tak nikt by go nie posłuchał i sprawa jest w związku z tym czysto teoretyczna. Wymienione elementy stanowią stały składnik polskiego pejzażu politycznego i jedynie tak radykalne zmiany jak zniesienie ustawy o cenzurze i zapewnienie pełnej swobody zrzeszeń mogło by tu cos zmienić. Ale ponieważ w najbliższej przyszłości tak daleko idących zmian nie przewidują, to uważam, że sprawa jest przesądzona.

Inaczej wygląda sprawa działań jawnych, tutaj w związku z ewoluującą polityką władz sytuacja jest zmienna i warta szerszego omówienia.

Otóż po pierwsze, w określonym zakresie można działać jawnie. Zaraz po wyjściu z więzienia w 1984 uznałem, że działalność tajna jest dla mnie rzeczywiście niedostępna i jedynym sensownym co mogę robić jest jawne prezentowanie swych. poglądów, postawy czy egzekwowanie praw obywatelskich, a ponieważ te ostatnie są przez władzę skutecznie negowane, to postawa taka pociąga za sobą oczywiście pewne ryzyko, ale nie większe niż działalność podziemna. Na dodatek postawa taka nie była moim wymysłem, tylko była wyrazem sytuacji w jakiej znalazła się część działaczy po wyjściu z więzienia. Stojąc przed alternatywą przestać działać czy działać jawnie, wybrali to drugie i chyba nikt normalny nie ma o to do nich pretensji. Tajny Rulewski, Gwiazda czy Kuroń to po prostu paranoja, a wymóg, aby porzucili domowe pielesze i ukryli się jest chyba trochę zbyt wygórowany i mało realistyczny ze względu na ograniczone możliwości techniczne ukrywania ludzi.

Po drugie - działanie jawne, jest co tu ukrywać, daleko bardziej efektywne. W działaniu tajnym 90% całego wysiłku idzie na umawianie kontaktów, przenoszenie korespondencji, gubienie "ogona" Wydłuża się nieskończenie czas reagowania na konkretne wydarzenia. Np. w roku 1984 w okresie pomiędzy porwaniem a odnalesleniem zwłok księdza Jerzego, ster wydarzeń znalazł się w rękach jawnego Seweryna Jaworskiego, który na plebanii kościoła św. Stanisława odtworzył mały jawny region, a więc nie w rękach oddalonego i nieuchwytnego RKW. I tak będzie zawsze. Co do tego nie można mieć złudzeń.

Po trzecie - występowanie jawne poparte nazwiskiem, wyrabia autorytet działacza i poszerza sfery jego działania.

Po czwarte - jawność zwiększa możliwość osobistych kontaktów i w ten sposób prowadzi do szybszego i pełniejszego wyjaśniania nieporozumień, oczyszcza w jakiejś mierze atmosferę drugiej strony pozwala na częstszą i szerszą wymianę poglądów co jest niezmiernie owocne intelektualnie. Z rozrzewnieniem wspominam czasy KOR-owskie gdzie każdy pomysł, każdy pogląd mógł być dyskutowany, konfrontowany z innymi, wzbogać ad się i w końcu przyjmować postać akceptowaną przez przygniatającą większość.

Po piąte - ludzie chcą działać jawnie i tylko w tej postaci możliwy jest ruch masowy. Stąd naturalna tendencja grupowania się przy kościołach czy też wchodzenia do samorządów, które w niektórych instytucjach pełnią właściwie rolę komórek związkowych.

Po szóste - 3000 rozmów to jakieś oszacowanie ilości działaczy, którzy albo muszą znaleźć formułę jawnego działania, albo powinni z działania w ogóle zrezygnować. Wybór jest jasny i nie może budzić niczyjej wątpliwości.

Wydaje mi się zresztą, że wszystkie przedstawione powyżej punkty są całkowicie przekonywujące i że w związku z tym alternatywa jawność czy tajność nie nasuwa autentycznego problemu, ale raczej go maskuje. Wydaje mi się, że problem nie leży w tym czy działać jawnie czy tajnie, bo należy działać i tak i tak, lecz w tym by działać lojalnie, co zostało poważnie podważone przez ostatnie wydarzenia.

Działacz jawny ma nazwisko, ma dostęp do zagranicznych dziennikarzy, ma możliwości szybszego kontaktu i oddziaływania i jego przewaga w stosunku do działacza tajnego jest tak przygniatająca, że jest w stanie w każdym momencie w dowolny sposób nim zamanipulować. Cóż może na to działacz tajny? Może się najwyżej "wypiąć". Ale bardzo dobrze wiadomo ile to go będzie kosztowało 5 lat zmarnowanego, zaharowanego życia, nieprzespanych nocy, strachu, ryzyka i w końcu właśnie rezygnacja z działania, które weszło mu w krew, które stało się jego drogą samorealizacji. Działacz niejawny zaws

Copyright 2011 © Bobartstudio.pl
Autorzy: Pawł Piekarczyk, Szymon Zaleski, Marcin Sadłowski, Adam Bielański
Fot.: Erazm Ciołek, Jarosław M. Goliszewski, Kazimierz Kawulak, Krzysztof Mazur, Paweł Piekarczyk, Tomasz Pisula, Anna Wdowińska