Zbigniew Romaszewski - Logo Zbigniew Romaszewski
Romaszewski.pl: HOME / Publikacje / "Wychowałem się przy samowarze" - Wywiad opublikowany w dodatku do "RZeczpospolitej" z 4 grudnia 1997

"Wychowałem się przy samowarze" - Wywiad opublikowany w dodatku do "RZeczpospolitej" z 4 grudnia 1997

1997-12-04
Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego

 

Wychowałem się przy samowarze

Rozmowa opublikowana w specjalnym dodatku "Rzeczpospolitej"dnia 4 grudnia 1997 roku

 

"Rzeczpospolita": Jak pan się zabiera do parzenia herbaty?

Zbigniew Romaszewski: Przede wszystkim nie można mieć herbaty z wody pełnej chloru, a taką mają warszawskie wodociągi. Coś takiego po prostu nie istnieje. Żadne filtry, nawet podwójne, nie pomogą. Otrzymujemy jakąś zabarwioną ciecz bez aromatu.

"Rz": To jak ten problem rozwiązać?

Z.R.: Kupuję wodę. Ale nie każda się nadaje, niektóre są zbyt twarde. Najbardziej lubię niegazowany "Żywiec", ale rzadko bywa w sklepach, dobra jest "Prima", sprzedawana w dużych baniakach. Dopiero po takich zakupach mogę zabrać się do robienia herbaty.I ja, tak jak mój dziadek, rozróżniam dwa rodzaje „surowca": jedną herbatę, która przyszła drogą lądową, i drugą, która przypłynęła drogą morską.

"Rz": Skąd taki podział?

Z.R.: To był podział obowiązujący w imperium rosyjskim. Drogą morską przychodziła herbata indyjska albo cejlońska, natomiast lądem docierała herbata chińska. I są to w rzeczywistości dwa zupełnie różne gatunki. Podstawowy herbaciany podział przebiega właśnie według tego kryterium. I oba rodzaje mają różne zastosowanie.

"Rz": Jakie?

Z.R.: Herbata chińska, przynajmniej moim zdaniem, zupełnie się nie nadaje do śniadania i śmietanki. Zapach ma bardzo subtelny, słabo naciąga. Nie ma natomiast tej charakterystycznej cierpkości jak herbaty indyjskie czy cejlońskie, które na śniadanie są bezkonkurencyjne.

"Rz": A kiedy pić chińskie?

Z.R.: Na pewno po południu. Z herbatą chińską trzeba się obchodzić bardzo uważnie, bo jeśli postoi, szybko i całkowicie traci smak i aromat. Trzeba więc ją pić od razu, świeżo zaparzoną. Z chińskich herbat najbardziej lubię yunan.

"Rz": Jak długo należy ją parzyć?

Z.R.: Cztery — pięć minut. I zaraz rozlewać. Nie można jej zaparzyć na zapas.

"Rz": Która herbata w ciągu dnia najbardziej panu smakuje: poranna, popołudniowa, czy może wieczorna?

Z.R.: Od porannej zaczynam — i bardzo mi smakuje, po południu lubię wypić chińską, a wieczorem mam problem. Od pewnego czasu nie mogę już o tej porze pić herbaty. Myślę, że herbata jest w gruncie rzeczy dużo silniejszą używką niż kawa. Silnie pobudza. Kawy mogę się dużo napić, i nic. Natomiast po dwóch filiżankach mocnej herbaty — a tylko taka mi smakuje — wypitych wieczorem, nie mogę usnąć do rana. To nie znaczy, że jestem w tym czasie w pełni sprawny, ale o zaśnięciu nie ma mowy.

"Rz": Czego dotyczy takie stwierdzenie: „Rozmowa może dotyczyć tylko tematów poważnych i ważnych, a ust gości nie może skazić kłamstwo, pochlebstwo, plotka, ani obmowa, a takie wspólne spotkanie nie powinno trwać dłużej niż cztery godziny"?

Z.R.: Nie wiem. Może ceremonii herbacianej?

"Rz": Jest to jedna z klasycznych zasad japońskiej ceremonii herbacianej. Czy dla pana parzenie herbaty jest również rodzajem ceremonii, odświętnej rozmowy, "duchowej uczty" w gronie bliskich?

Z.R.: Rzadko. Nasze życie mało sprzyja ceremoniom. Normalnie herbata jest w zasadzie takim pewnego rodzaju...

"Rz": ...smacznym napojem?

Z.R.: jest potrzebna. Także wtedy, gdy przychodzą goście i pojawia się owo sakramentalne pytanie: "Kawa czy herbata?" Może to być herbata, która sprzyja organizowaniu życia towarzyskiego. Ale żeby odbyć całą ceremonię, zazwyczaj nie wystarcza czasu. Bo co to oznacza, że ta herbata jest parzona z odpowiednim szacunkiem i uwagą, jest podawana w odpowiedniej filiżance, cienkiej, ogrzanej itd. Kiedy przychodzą do pani goście, a nie ma pani pięciu osób do obsługi, to albo się rozmawia, albo robi się herbatę. W takiej sytuacji "procedura" robienia herbaty jest bardzo uproszczona. W ogóle nasze życie, jeśli chodzi o kwestie ceremonialne, jest niezwykle uproszczone. Ale zdarza się, że gdy przychodzą do domu wielbiciele herbaty, wyciągamy ładny serwis z cienkiej porcelany. I staje się on przedmiotem małej ceremonii.

"Rz": Ma pan swoje ulubione filiżanki herbaciane?

Z.R.: Moja ulubiona pochodzi z manufaktury leningradzkiej. Boję się jej używać, tak jest cieniusieńka, delikatna. Ma kolor kości słoniowej i jest zdobiona we frymuśne prążki. Ale mam też tańszy serwis, również rosyjski, z kobaltowymi kogutami, tego używam najczęściej, bardzo go lubię.

"Rz": W czym pan zaparza herbatę?

Z.R.: W porcelanowym czajniczku, który wcześniej ogrzewam. I pilnuję owych pięciu minut parzenia. Ale robię to tylko wtedy, gdy mam czas. Ostatnio najczęściej stosuję jednak metodę zalewania. Mam szklany czajnik z wyjmowanym sitkiem i w nim robię herbatę. Też jest zupełnie dobra.

"Rz": Pana skłonność do rosyjskiej porcelany jest dziełem przypadku, czy ma głębsze podłoże?

Z.R.: Rosyjska porcelana była dostępna. Kiedyś mieli dobrą porcelanę. Z XVIII wieku pochodzą bardzo ładne egzemplarze. Zresztą, powiedzmy sobie: wśród najbliższych sąsiadów właśnie w Rosji była kultura picia herbaty. Teraz polski handel jest zdominowany przez wpływy niemieckie, kultura herbaty zanika. Niemcy mieli o herbacie takie mniej więcej pojęcie, jak my o gotowaniu ryżu. Herbatę mieli albo Anglicy, albo Rosjanie. A ponieważ moja rodzina pochodzi z Kongresówki, zostałem wychowany w tradycji samowaru.

"Rz": Ma pan w domu samowar?

Z.R.: Mam, a raczej udaję, że mam. On jest elektryczny i nie najlepiej zrobiony.

"Rz": W czasach PRL było u nas bardzo dużo kawiarni, ale w ostatnich latach zaczęły zanikać. Nie pojawiły się chyba na ich miejscu herbaciarnie?

Z.R.: Kiedyś w Warszawie chodziło się do „Gongu", który rzeczywiście dawał dobrą herbatę. Teraz takich herbaciarni nie znam.

"Rz": W Krakowie jednym z najmodniejszych lokali jest „Herbaciarnia no 1.", gdzie ładnie podają herbatę.

Z.R.: Muszę się więc tam wybrać. Ostatnio pojawiły się natomiast specjalistyczne sklepy z herbatą i herbacianymi akcesoriami. Mam taki ulubiony w Zakopanem, ale są też w Warszawie. Coraz częściej można tam na miejscu spróbować jakiegoś gatunku.

"Rz": Ma pan swoje ulubione gatunki?

Z.R.: Z dawnych czasów, PRL, pamiętam herbatę gruzińską, ale nie tę ze sklepów. Standard herbat rosyjskich, a dokładniej — sowieckich, był dużo wyższy niż u nas. Gdy tam jeździłem, przywoziłem herbaty, były zupełnie znośne i tanie. Tam piłem też herbatę gruzińską. Ale gdy kupiłem gruzińską herbatę na rynku w Tbilisi, na wagę, z dużych pojemników, dopiero wtedy zrozumiałem, co to znaczy pić dobrą herbatę. Była pięć razy droższa niż ta w sklepach, za to przynajmniej z dziesięć razy lepsza. Uświadomiłem sobie wtedy, że ogromną rolę odgrywa selekcja i właściwa obróbka.O mojej skłonności do chińskiego yunanu już mówiłem. Na co dzień zadowala mnie dostępny w naszych sklepach yunan w brązowym opakowaniu, z rysunkiem filiżanki. A od święta wybieram coś w jednym ze specjalistycznych sklepów. Z herbat śniadaniowych cenię sobie Engiish Breakfast Tea, Twiningsa. Ale od jakiegoś czasu trudno ją u nas kupić. Herbat aromatyzowanych nie cierpię, z herbat tzw. zapachowych czasami pijam jaśminową, do chińskich dań. Nie umiałem się przekonać do zielonej herbaty.

"Rz": A herbaty żółte i czerwone. Co pan o nich sądzi?

Z.R.: Jestem wierny czarnej. Wiem, że kluczowy w tej klasyfikacji jest proces fermentacji herbacianego ziela. W zależności od stopnia tej fermentacji mamy do czynienia z herbatą czarną, czerwoną, żółtą lub zieloną. W tym ostatnim przypadku w ogóle nie ma fermentacji. Herbaciany surowiec, czyli świeże liście, podlega przecież dość skomplikowanej obróbce: więdnięciu, suszeniu, zwijaniu, właśnie fermentacji i sortowaniu. Na przykład herbaty granulowane, za którymi nie przepadam, są zwijane w poprzek osi liścia.

"Rz": Czy kolor naparu herbaty świadczy o jego mocy?

Z.R.: Absolutnie nie. Pamiętam z dawnych czasów nasz popularny ulung, który naciągał tak, jakby był z dodatkiem sodu, a to była paskudna herbata i wcale nie mocna. Prawdziwego ulungu, który ma opinię jednej z najlepszych herbat, nigdy niestety nie piłem. Zielone herbaty mają słaby kolor, a przecież mogą być bardzo mocne.

"Rz": Czy ma pan jakieś własne przepisy robienia z herbat innego napoju, oprócz oczywiście dodawania mleka, co jest popularne w Anglii?

Z.R.: Wiem, że Mongołowie piją herbatę w szczególny sposób: z masłem, chyba z czosnkiem, w każdym razie z jakimiś przyprawami; używają do tego zielonej herbaty, ja z tych innych lubię tylko herbatę mrożoną, to jest mój ulubiony napój na upały.

"Rz": Czy znajomi często dają panu w prezencie herbatę?

Z.R.: Pamiętam szczególnie jeden taki podarunek: to było wiele lat temu, w celi na Rakowieckiej. Dostaliśmy z celi nad nami słoik zaparzonego czaju. To była piorunująca mikstura, chyba w połowie złożona z herbacianych liści, a w połowie z wody. I bardzo przez więźniów, z powodu narkotycznych właściwości, ceniona. W więzieniu taki prezent jest na wagę złota. Spróbowałem więc tego napoju, ale nie pamiętam żadnych przyjemnych wrażeń.Właśnie gdy siedziałem w więzieniu, herbata w moim życiu odgrywała największą rolę. O szóstej wieczorem, kiedy kończył się wreszcie dzień, zjadaliśmy kolację, wystawialiśmy ubrania przed celę i przystępowaliśmy do parzenia herbaty. Odbywało się to tak oklejaliśmy drzwi mokrą gazetą, żeby żadne zapachy nie wychodziły na korytarz, bo cały proceder był nielegalny, i w środku zapalaliśmy tzw. buzałę.

"Rz": Co to jest?

Z.R.: Najprymitywniejszą buzałę robiliśmy ze zwiniętej gazety posmarowanej margaryną. Z tego „surowca" powstawał knot, który umieszczaliśmy w sedesie. I zapalaliśmy. Na tym stawiało się miskę z wodą. Paląca się margaryna powodowała powstawanie tumanów dymu, ale woda się zagotowywała.

"Rz": Ogień byt na tyle silny?

Z.R.: O, tak. Margaryna dawała bardzo ostry ogień. I w tej misce zaparzaliśmy herbatę. Po czym odbywała się uroczystość, zasiadaliśmy do picia i konferowaliśmy.

"Rz": Czy tą swoją ulubioną, leningradzką filiżanką dzieli się pan z kimś, czy tylko pan w niej pija?

Z.R.: Prawdę powiedziawszy tak nad nią drżę, że używam jej tylko od święta. Czasami dostaje w niej herbatę jakiś dostojny gość, gdy do nas zawita.

* * *

Zbigniew Romaszewski. Senator od 1989 roku. Fizyk, ukończył Uniwersytet Warszawski. W latach siedem-dziesiątych członek Komitetu Obrony Robotników. W latach osiemdziesiątych szef Komisji Interwencji i Praworządności NSZZ „Solidarność". Od 1987 roku członek Nowojorskiej Akademii Nauk. Do Senatu IV kadencji dostał się z list Ruchu Odbudowy Polski. Przewodniczący Senackiej Komisji Praw Człowieka i Praworządności.

 

Copyright 2011 © Bobartstudio.pl
Autorzy: Pawł Piekarczyk, Szymon Zaleski, Marcin Sadłowski, Adam Bielański
Fot.: Erazm Ciołek, Jarosław M. Goliszewski, Kazimierz Kawulak, Krzysztof Mazur, Paweł Piekarczyk, Tomasz Pisula, Anna Wdowińska