Zbigniew Romaszewski - Logo Zbigniew Romaszewski
Romaszewski.pl: HOME / Publikacje / "Polska u progu kryzysu" zapis spotkania z Klubem "Gazety Polskiej" w Chorzowie, 12 marca 2009 roku

"Polska u progu kryzysu" zapis spotkania z Klubem "Gazety Polskiej" w Chorzowie, 12 marca 2009 roku

2009-03-12

Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego

 

"Polska u progu kryzysu"

Spotkanie z Klubem "Gazety Polskiej" w Chorzowie, 12 marca 2009 roku

 

Z zawodu jestem fizykiem. Mam doktorat z fizyki ciała stałego. Przystępując do działań politycznych, parlamentarnych, uważałem, że sporo braków muszę wypełnić. M.in. przestudiowałem gigantyczną księgę Samuelsona "Ekonomia polityczna". Po czym spotkałem się z Bogdanem Cywińskim i mówię mu: "wiesz, ta ekonomia, jako nauka ścisła, to jest nieścisła". Na co Bogdan: "a jako nauka społeczna jest aspołeczna". Zdaje się, że tak to jest z ekonomią. Nie bardzo daje się ekonomię wyekstrahować z życia społecznego i gospodarczego. Jeśli ktoś próbuje funkcjonować wyłącznie na fali osiągnięć ekonomicznych, kończy to się tylko tragedią. Bo rosną wtedy napięcia.

Rzeczywiście jesteśmy u progu kryzysu. Może nie rozwinie się on tak, jak może się rozwinąć. Okazuje się, że nasze wzorce, czyli Estonia, Litwa, Łotwa, kraje, które zajmują początkowe miejsca, mają poważne problemy. Estonia jest dwunasta na liście wolności gospodarczej. Słowacja już wprowadziła Euro. Ich sytuacja jest znakomicie gorsza. Fakt, że ciągle jednak nie udało się całkowicie z Polski zbudować kolonii, to jest zasługa Polaków, którzy na to nie pozwolili. Mimo, że wiele wskazywało, że w tę stronę to może pójść. Taka była droga. Czy była jedyną?

Powiem od drugiej strony. Jakie są rzeczywiste zagrożenia? Jakie były nasze sukcesy? Po pierwsze, kiedy budowaliśmy "Solidarność", kiedy mieliśmy ten 10-milionowy ruch, niekoniecznie związkowy. Bo mówienie, że był to ruch wyłącznie związkowy jest nieporozumieniem. Była to forma ukrywania się ze swoimi marzeniami, poglądami. W dokumentach "S" nie było słowa "niepodległość", ani "wolne wybory", ani "suwerenność". Były to słowa w jakiś sposób zakazane. Ale było to marzenie całego społeczeństwa. Wielkie oczekiwania. Wolność polityczną mamy. Każdy może głosować, jak chce. Ciągle tak jest. Czy będzie dalej, zobaczymy. Bo pojawiły się już głosy, że demokracja nie jest najlepsza, a system parlamentarny jest nieprzewidywalny. Możemy przyjmować nieprzewidywalne ustawy. Najlepiej, żeby kierownictwa partyjne decydowały. W "Rzeczypospolitej" niejaki Zubek, pseudonim "Doktor", coś takiego wypisywał. Jednak zasadniczych fałszerstw wyborczych u nas nie ma. Wybieramy, co wybieramy.

Do tych wolności dochodziła jeszcze jedna. Wolność gospodarcza. Układ stosunków ułożył się tak, że doprowadził do obecnych rezultatów. Nie był to wyraz spisku. Jednak mając 10-12 milionów ludzi byliśmy w stanie wszystkie patologiczne procesy gospodarcze zatrzymać. Dlaczego tego nie zrobiliśmy? Nigdy nie zapomnę swojej pierwszej podróży do Berlina. Akurat padł mur. Zaraz jak wszedłem do Senatu, postanowiliśmy urządzić wystawę Muru Berlińskiego. Podjęliśmy negocjacje z Muzeum Muru Berlińskiego. Pojechaliśmy do Berlina. To co się wtedy oglądało w Polsce, było fantastyczne. Cała szosa, aż do Świecka, to były łóżka polowe, stoliki, budki zbite z dykty. Sprzedawało się papierosy, wódkę, kawę, herbatę, kiełbasę, krasnale. Ludzie rzucili się do działalności gospodarczej. Mieli nadzieję, że wolność gospodarcza da im prawdziwą wolność. To był gigantyczny pęd. Tym ludziom zawracało się w głowie i opowiadało kłamstwa, komunały.

Społeczeństwo zostało oszukane potężnie. Okazała się rzecz oczywista. Że do gospodarki potrzebny jest kapitał. Wpuściło się kapitał zachodni. A był on potrzebny, bo gospodarka była calkowicie nienowoczesna. Na początku przejął hurtownie, które zlikwidować było dosyć łatwo. Tak się nasz pęd do gospodarki liberalnej właściwie wyczerpał. Tych tzw. zwykłych ludzi. Pozostali oczywiście ci, którzy funkcjonowali w układzie. W służbach. Im zawsze lepiej szło. Z grubsza licząc, w 1989 roku inflacja tylko w październiku wyniosła 50%. W listopadzie 70% i w grudniu 50%. Innymi słowy: jeśli ktoś zdołał w październiku od pana Baki dostać kredyt, czym większy, tym lepiej, to 1 stycznia, jakby go oddał, byłaby to tylko 1/3. Bo równocześnie oprocentowanie roczne kredytu wynosiło 8%. Czyli ci, co dostali się do banku i mogli uzyskać kredyty, uczestniczyli potem w liberalizacji i prywatyzacji rynku. Tak to zostało zorganizowane. Zaczęły się tworzyć układy. Czysto przestępcze i przestępczo-biznesowe. Wolny rynek przestał być realizowalny.

Mieliśmy kolegę w zeszłej kadencji, Szymurę. Posiadał firmę komputerową. Wartości ok. 200 milionów złotych. Trzecia w Polsce. Aż pewnego dnia zdecydowano, że ma sprzedać. Zlikwidowano kredyt, zażądano spłaty. Ledwo wybronił własne mieszkanie. Pozostał bez grosza. Funkcjonował układ bankowo-biznesowo-finansowy. Okazało się, że nie ma prawa softwarowej firmy prowadzić. Jakoś się wygrzebał. Znowu działał. Znowu coś robił. Człowiek dużej inicjatywy. Podobnie historia pana Kluski, który, "idiota", wyobrażał sobie, że może cokolwiek bez powiązań. Ten liberalizm nie sięgał aż tak głęboko.

Wielka presja była jeszcze ze strony państw zachodnich. Nie jest to taka łatwa i jednoznaczna sprawa. Nikt nie daje pieniędzy, jeśli nie ma w tym żadnego interesu. Trzeba mieć korzyści. Niektóre procesy, prywatyzacje toczyły się w oparciu o zjawiska korupcyjne. Do dziś niewyjaśnialne. Natomiast niektórzy z tych prowizji żyli. I to było celem. Obcy kapitał był potrzebny. Bez wątpienia. Kraj był zdewastowany przez komunizm. Przemysł był przestarzały. Rolnictwo było prywatne, ale była to gospodarka towarowo-wymienna, nie towarowo-pieniężna. Tzn. każdy hodował dla siebie kartofle. Pozbierał sąsiadowi żyto, a tamten mu za to pokrył dach. Udział rolnictwa w PKB był praktycznie niezauważalny. Odbywało się to bez pieniędzy, bo ich na wsi nie było. W pierwszych latach 90. okazywało się, że PKB per capita jest nie tylko niższy niż w ZSRS, gdzie chociaż były armaty, bomby atomowe i sputniki, ale również niższy niż w Rumunii, gdzie była kolektywizacja i wszystko jakoś się liczyło. Żeby ruszyć naszą gospodarkę, kapitał był potrzebny. Za to trzeba było zapłacić. Dogmatyzm liberalny, albo cynizm decydował. Koncepcje liberalne w warunkach polskich nie mogły się sprawdzić. Zwyczajna korupcja stanowiła podstawę wszystkich procesów.

Obecnie, w obliczu kryzysu, większość rynku finansowego znajduje się w rękach obcych. Co to znaczy? Pieniądze rodzą pieniądze. Pieniądz nie ma narodowości i służy do obrotu. Banki USA, których finanse były i są chyba najbardziej chore, nie były aż tak dalece związane z gospodarką, jak np. banki niemieckie. System bankowy Niemiec miał ogromną ilość aktywów umieszczoną w gospodarce. Innymi słowy, nie było w ich interesie kredytowanie, powiedzmy Stoczni Szczecińskiej, jeśli oni mają stocznię w Bremie. To jest zupełnie naturalne. Wiadomo było od lat 90., że niezwykle ryzykownym jest wpuszczanie pieniędzy „bez imienia”. Oni byli doskonale poumieszczani w hutach, fabrykach samochodowych. Utrzymanie tych aktywów było najważniejszym celem. Byli skłonni podejmować walkę konkurencyjną. Mimo, że około 80% rynku finansowego znajduje się w rękach obcych, to ostrożność zaważyła na tym, że sytuacja sektora bankowego nie jest aż tak dramatyczna jak na Zachodzie. Raczej nie grożą upadłości. Wydaje się, że nie zostaną wyprowadzone z Polski kapitały. Można mieć nadzieję. Została podjęta ustawa o dofinansowaniu sektora finansowego 40 miliardami złotych. Mówi głównie o bankach z udziałem polskim. Dobrze byłoby jednak wiedzieć, jeśli państwo wkłada w biznes prywatny 40 miliardów, co oni z tym zrobią. Czy kredytują, czy odprowadzają dywidendy, czy podnoszą sobie uposażenia. Które z naszego punktu widzenia, łącznie z bogatym marszałkiem, są niewyobrażalne. Nie wiadomo dlaczego, ale taki jest zwyczaj. Są zwyczaje, które są niezrozumiałe, ale trwałe: pozycja sędziów, prawników, bankierów. Na czym polega ich rola? Tak już jest i podważenie tego nie jest łatwe. Aczkolwiek trzeba będzie kiedyś ten problem podjąć. Wszystkie nasze poprawki do tej ustawy, o ograniczeniu poborów zarządów i rad nadzorczych, o określeniu celów użycia tych środków, zostały odrzucone. Jest miejsce, w którym od nowa można kręcić lody. Sądzę, że takie przygotowania już trwają. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Gdyby doszło, to ponownie, tj. na początku lat 90., jesteśmy bezbronni i damy się ograbić.O tyle jest to niegroźne, że banki specjalnie występować o to nie będą. Byłoby to poderwaniem do nich zaufania. Będą chcieli udawać, że są silni i sprawni. Wypłacalni.

Ośrodki dyspozycyjne sektora finansowego znajdują się za granicą. To już nie jest, tj. w przypadku Niemiec, kwestia interesów czysto gospodarczych, ale również ich wyobrażeń dot. sytuacji w Polsce. Czy tak samo jak na Łotwie, czy może trochę lepiej. W związku z tym ważne są warunki, jakie stawiają przy udzielaniu kredytów. Część naszych firm rozwija się zupełnie przyzwoicie. Znam taką firmę, która rozwinęła się, korzystając z koniunktury. Przejęła konkurentów w Niemczech. Oczywiście nie kupowała za gotówkę. Wzięła kredyt pod zastaw akcji. Akcje na giełdzie poleciały w dół. Mimo, że wypłacalność jest pełna. Co miesiąc regulują ratę kredytu. Tylko czekają smutnego dnia, kiedy bank zażąda uzupełnienia zastawu. Wtedy zajrzy im śmierć w oczy. Wszystko stanie, a robotnicy pójdą na bruk. Takie przyjdą dyspozycje np. z Włoch. Mimo, że zarządy banków, tu na miejscu wiedzą, że firma jest zdrowa, że eksportuje. Mają olać kierownictwo? Nigdy. Bliższa koszula ciału. Zrealizują dyspozycje. Głównym naszym problemem jest teraz podtrzymanie firm, które się w takiej sytuacji znajdą. Niestety do dziś żadnych pocieszających informacji nie mam. Jedynym pomysłem, który się urodził, jest euro. Pomysł chory. Może to wymyśleć tylko ktoś umysłowo chory. Ktoś lapnął. Jakiś piarowiec wymyślił. W Krynicy premier wygłosił, że będziemy wchodzić do euro w 2012 roku. Samo wchodzenie: można dyskutować, dobrze, czy źle. Natomiast z całą pewnością nie można w tej chwili wchodzić do ERM 2. Gdzie mamy sztywne, 15% ramy kursowe. Jeśli rozpocznie się taki atak na złotówkę, jaki był na jesieni 2008 roku, to nasze rezerwy popłyną na Zachód. Będziemy musieli za darmo te pieniądze oddać.

PiS ma bardzo klasyczną wizję walki z kryzysem. Tak klasyczną, jaką była walka z kryzysem 1929-1933. Kosztem długu budować New Deal. Czyli inwestować. Rzucić pieniądze na rynek. Zatrudnić ludzi. Ludzie dostaną pensje. Będą kupowali. I to powoli ruszy. Tj. w czasach Roosevelta. Co robić? Mamy w kraju co robić. Za te nasze rezerwy, jeśli się zadłużymy, można wybudować infrastrukturę liniową. Szosy, autostrady, koleje, sieci energetyczne. Tj. się to robiło w latach 30. W oparciu o infrastrukturę ruszyła gospodarka po Wielkim Kryzysie. Mamy mnóstwo do realizacji, bo infrastruktura jest niedoinwestowana. Tym się zająć. Mamy kłopoty z kolejami. To TIRy na tory, co odciąży szosy i autostrady, których nie mamy. Stworzy możliwości funkcjonowania taboru kolejowego i jego fabryk. Wyciągnąć przy tym pieniądze europejskie, które są na ten cel przeznaczone. Jak do tej pory realizacja zobowiązań europejskich jest praktycznie żadna. Przez rok 2008 zrealizowano 0,3% funduszy. Naprawdę Gęsicka nie przesadzała. Podczas gdy ona w poprzednich latach realizowała po 90%. Oni przyszli i przewrócili wszystko do góry nogami.

Rząd Platformy spotkał się z nieoczekiwaną sytuacją. Z tym się nie liczył. Do tej pory panowało głębokie przekonanie, że przy pomocy piaru i miłości można rządzić państwem. Teraz widać, że mina Tuska się wydłużyła. Zrobił się dużo poważniejszy. Mniej wesoły i pełen miłości. Natomiast pojawiła się na jego obliczu myśl. Co jest rzeczą pozytywną. Jak to szybko się będzie rozwijało i czy zdążymy na czas, żeby się z tego wygrzebać, to tylko Bóg jeden raczy wiedzieć. Z Jego pomocą możemy liczyć, że coś z tego wyniknie. Tym bardziej, że część z naszych przeciwników politycznych jest głęboko zapiekła w swojej nienawiści. Miłosnej nienawiści.

Sprawa Białorusi chwilowo przycichnie. Były sygnały ze strony białoruskiej, że dopuszczą do zjazdu wyborczego Związku Polaków na Białorusi. Z tego nic nie wynika, poza tym, że Związek będzie istniał, miał wybrane władze i zrealizuje statut. Ale ciągle będzie nielegalny. Będę się w tej sprawie widział z gubernatorem obwodu grodzieńskiego. Powiedzieć mogę, to co mogę. Czyli, żeby doprowadzić do rejestracji. Jakie są wizje? Ewentualnym wyjściem, ale w tej sprawie jeszcze z Andżeliką nie rozmawiałem, więc nie wiem, jakie oni mają pomysły, jest stworzenie dwóch związków. Nazwie się je jakoś inaczej. I zostanie Łucznik z jeszcze pięcioma kolegami. Oczywiście trzeba bardzo poważnie podjąć sprawę majątku. Bo oni zagarnęli cały majątek ZPB. Chyba do żadnej większej awantury nie powinno dojść. Po drodze mamy problem, który powstał w ostatniej chwili, jakobyśmy handlowali Związkiem. W zamian za rezygnację ze wspierania białoruskiej opozycji. Co w tej sprawie myśli pan Sikorski, nie mam pojęcia. Chyba w ogóle o tym nie myśli, tylko jak zostać sekretarzem generalnym NATO. Nic go pewnie więcej nie obchodzi. Różne rzeczy może zaoferować. Pierwszoplanową rzeczą jest istnienie ZPB. Po drugie trzeba mieć za sąsiada demokratyczną Białoruś. Zamierzam na zakończenie spotkać się z opozycją białoruską. Żeby im pokazać, że nasze, a przynajmniej części Polaków, zainteresowania i pewna solidarność jest po ich stronie. Tylko czy i jak tę solidarność będziemy potrafili wyrazić. Jeżeli dodamy to, że „małpy z brzytwą” opanowały telewizję, nie jestem w stanie przewidzieć, jak długo Biełsat będzie. Co pan Farfał zdecyduje. To jest jedna z najważniejszych rzeczy, jakie zrobiliśmy w polityce wschodniej. Jest to dla mnie powód do dumy. Biełsat moja córka od białej kartki stworzyła. W tej chwili jest to sześć godzin programu dziennie, ze stu korespondentów na Białorusi.

Przewodniczący Bundestagu skrytykował naszego dzielnego Władysława Bartoszewskiego. Tego już nawet on nie wytrzymał i odpowiedział. Polityka od 2007 roku nam się zmieniła. Była na to duża presja medialna. Bo nas nie lubili. Nie jestem zdania, że koniecznie muszą nas lubić. Wystarczy, żeby się nas bali. W latach 2005-07 istnieliśmy jeszcze jako podmiot polityki międzynarodowej. Teraz mam wątpliwości, czy z polityką miłości ktoś nas poważnie traktuje. Uważam to za zasadniczy grzech tego rządu. Wręcz za odstapienie od naszych interesów narodowych. Niemal zdradę stanu. Sytuacja jest dramatyczna. Jeśli się ogląda nasze dwa kartofle, które w każdej gazecie były... No to były. A kochanego pana Tuska po prostu w ogóle nie ma. Jednocześnie sparaliżowano nam całą politykę wschodnią. Która jest rzeczą bardzo ważną. Jak prezydent Kaczyński gwizdnął, to pięciu prezydentów poleciało do Gruzji. Jednak byliśmy kimś, z kim można było współpracować. Teraz spotkało się to z bardzo negatywnym stosunkiem. Po wizycie prezydenta w Gruzji, to już jest chyba sprawa dla Trybunału Stanu, nagle, nie AW, nie SWW, tylko ABW, na podstawie prasy rosyjskiej pisze krytyczny raport o prezydencie. Zaczynamy się w zdumiewającej sferze poruszać. To jest nasza wielka porażka i niebezpieczeństwo zarazem. Zniszczenie tego, co przez dwa lata z ogromnym trudem zbudowano, to jest wyjątkowa niegodziwość. Czy jest to celowe działanie? Podoba się. Lizanie się, lokajstwo to są rzeczy, które się podobają. Mamy cały czas do czynienia z lokajstwem. Lokajstwo jako polityka międzynarodowa Polski.

Prowizja pobierana przez OFE od składek jest złodziejska. 7%. Jeśli się przeliczy, to już wtedy było wiadomo, że tak musi być. I tak dobrze, że nie 50%. Tylko kiedy wprowadzano OFE, pokazywano palmy. Nie było nikogo mądrego, kto by powiedział, czym się ta zabawa musi skończyć. Przy obecnym kryzysie wartość emerytur jest problematyczna.

Jedyny dobry interes robi na tym pani Lewicka. Skadinąd wiceprzewodnicząca NSZZ „S” Regionu Mazowsze. Boni był przewodniczącym Mazowsza. Różne takie postaci były. Strasznie się ten świat pozmieniał.

Nie chodzi o orientację polityczną. Tylko o totalne, świadome zniszczenie mediów publicznych. Szacuje się, że z takiego czy innego źródła budżetowego do telewizji będzie wpływało 800 milionów. W tej chwili wpływa 2 miliardy. Wniosek: telewizja nie będzie w stanie działać jako telewizja publiczna. Moja córka jest dyrektorem Polonii. Z 40 milionów budżetu postanowiono jej zabrać 37%. Średnio poszczególnym stacjom zabiera się 6-7%. Prawdopodobnie już pod koniec roku będą puszczać wyłącznie powtórki. Tylko na to i na pensje będą środki. Żadnego samodzielnego programu nie będzie. Dwa lata ciężkiej pracy, żeby telewizja w ogóle zaczęła działać. Żadnych pieniędzy z abonamentu nie przyznano jej na TV Polonia.

Nie potrafię powiedzieć, dlaczego zrezygnowano z podatku obrotowego. Chyba słusznie przeszliśmy na podatki pośrednie. VAT i akcyza rzeczywiście opodatkowują konsumpcję, nie inwestycje. Dług z czegoś się bierze. To jest stosunek naszego społeczeństwa: jak nie masz we własnej kieszeni, to reszta się bierze z nieba. Szkoły, teatry, telewizja, drogi. Państwa nie trzeba utrzymywać. Samo będzie żyło. Taki pomysł był. Państwo jest w ogóle zbyteczne. To jest pomysł Platformy. Trzeba likwidować. Im mniej państwa, tym lepiej. Wtedy rozkradną państwo. W PiS jestem głównie, bo uważam, że państwo polskie należy wzmocnić.

W 1997 roku, w społecznym projekcie konstytucji, zapisaliśmy ordynację mieszaną. W której część mandatów jest dzielona proporcjonalnie między partie. Może być z listy krajowej. To już jest kwestia budowania ordynacji. Natomiast część jest wybierana w wyborach większościowych. Dlaczego tak jest lepiej? Żaden system nie jest idealny. Zalety i wady wyborów większościowych. Opowiada się, że się wybiera ludzi. Nieprawda. Nikt nie jest w stanie wszystkich znać. W Warszawie kandyduje stukilkudziesięciu kandydatów. Ludzie ledwie wiedzą, ile jest partii i jakie są. Im większa popularność, rozpoznawalność nazwiska, tym łatwiejszy wybór. W ostatnich wyborach, gdyby PO wystawiła w Warszawie czterech kandydatów, a nie trzech, to wątpię, czy bym przeszedł. Mój przyjaciel, kolega, który startował z listy PO, a piąty raz jest w Senacie, Krzysztof Piesiewicz, dostał mniej głosów niż pani Borys-Damięcka. Ona była na „b” i z PO. Wobec tego ma więcej głosów niż Piesiewicz, który ma nieporównywalnie większe kwalifikacje parlamentarne. Zupełnie inna klasa. Nie idealizujmy. Takie są wybory większościowe. Jeżeli mają być jednomandatowe, wtedy muszą być dwie tury. W przeciwnym razie to jest casting. Jeśli jest 12-15 kandydatów, wygrywa ten, który ma 17,5%, przed tym, który ma 17,2%. To nie są wybory. Okazuje się, że 60% wyborców nie miało możliwości wypowiedzenia się. Bo głosowało na innych kandydatów. Musi się to odbywać tj. we Francji. Dwie tury. Tylko ludzie musieliby się pofatygować i dwa razy pójść do wyborów. Diabeł tkwi w szczegółach. W wyborach francuskich eliminowane są wszystkie partie ekstremalne. Le Pen tylko raz w ciągu wielu lat, regularnie mając poparcie 12-15%, wprowadził kandydata do Zgromadzenia. To jest ten system. Przechodzą dwie osoby. Następuje przetarg polityczny. Jedni popierają tego, inni tamtego. Jest wybór i sens. Jak twojego kandydata nie wybrali, to traciłbyś możliwość głosu. Jeszcze jedna wada: co robić z ludźmi, którzy pełnią w państwie wiodące funkcje. Z liderami. Jeśli ktoś zajmuje się problemami ogólnopolskimi. Wybierze się go z Pcimia Dolnego. Nie zacznie się nagle zajmować Pcimem. Pcim zostanie bez reprezentanta. Niby z jakiej racji. Jak Kaczyński będzie z Warszawy, też się nie będzie zajmował Warszawą. Nie jest to temat, który by jego interesował. Tu jest pewna niesprawiedliwość. To można regulować w ordynacji wyborczej. Powiedzmy 20% głosów z listy proporcjonalnej. Gdzie się wystawia np. listę krajową. Bez progów, bez tych wszystkich oszustw, bez D’Hondta. Każdy ma reprezentację. Reszta stanowi realną reprezentację okręgów, wybieraną w dwóch turach. Wymyśliłem jeszcze sposób, kiedy można to zrobić w jednej turze. Wszyscy uznają, że to zbyt skomplikowane. Głosować w okręgach jednomandatowych, ale mieć możliwość głosowania tj. ludzie myślą. Czyli na trzy osoby. Pierwszemu dajesz trzy punkty. Jak nie ten, to innemu dwa punkty. Ostatecznie może być tamten. Sumuje się te punkty. W ten sposób każdy miał możliwość wypowiedzenia się o paru kandydatach. Wtedy byłoby to reprezentatywne.

Jeżeli chodzi o finansowanie partii, sprawa jest poważna. To co proponuje PO jest czystym populizmem, demagogią i żywieniem się pieniędzmi pod stołem. Będą wspierani przez biznes, dostaną duże pieniądze. Reszta zdechnie. Oni są reprezentantami dużego biznesu. Do jakiego stopnia? Do takiego, że są skłonni zniszczyć telewizję i media publiczne. Żeby wypłacić się za wybory 2007. To jest ich zadanie. Za to się płaci. Pomysły, że państwo nie będzie dawać żadnych pieniędzy, to jest oszustwo, łajdactwo.

Zgłosiłem w roku 1996/97 propozycję, żeby płacić składkę na partie. Są one mechanizmem demokracji w państwie, tj. urzędy skarbowe, które też są „obrzydliwe”, ale muszą działać. Tak samo powinniśmy się składać z budżetu na partie. W jaki sposób? Prosty. W PIT deklarujemy: z powyższej sumy złotych 2, to wystarczy, bo jest 23 miliony podatników, przeznaczam na partię taką. A 2 zł na inną. Jeżeli ktoś nic nie przeznacza, to resztę pieniędzy dzieli się proporcjonalnie. Komisja Wyborcza dopilnuje. Jeżeli partia sprzeniewierza się swojemu programowi, zamiast dostać 2, czy 15 milionów, dostaje milion. W tym momencie trzymasz partię za mordę. To się nigdy nie spotkało z szerszym odzewem, bo wszyscy są bardzo zadowoleni z sytuacji, która jest. Powstaje problem: a tajemnica poglądów? To jest też kwestia techniczna. Możesz 2 złote na delaracji zaklejać. Dopiero potem się odrywa i wiadomo. Niepodpisane idzie do skrzynki danej partii. To nie jest duża suma. Mówi się: jakie wielkie pieniądze. Ludzie myślą o budżecie kategoriami budżetów domowych. Milion to jest mnóstwo. Co dopiero miliard. Tak się nawet w parlamencie myśli. Ileż to pieniędzy daje się na partie. Wszyscy demagodzy będą wyli. Bo chcą zwyczajnie kraść. Ludzie wierzą. Robi im się wodę z mózgu. Na partie 50 milionów się wydaje! To są żadne pieniądze. Budżet wynosi 300 miliardów. 300 milionów to jeden promil. Dotacje dla partii wynoszą 1/6 promila. Tj. 6 groszy wobec 1000 złotych. To cała strata na utrzymywanie demokracji w Polsce. Za to partie mogą działać. Natomiast, gdyby społeczeństwo mogło decydować co roku, komu dać pieniądze, byłoby znakomicie lepiej. Ale obawiam się, że tego do końca życia nie przyjmiemy.

Relacja została opracowana przez Ignacego Grodeckiego

 

Copyright 2011 © Bobartstudio.pl
Autorzy: Pawł Piekarczyk, Szymon Zaleski, Marcin Sadłowski, Adam Bielański
Fot.: Erazm Ciołek, Jarosław M. Goliszewski, Kazimierz Kawulak, Krzysztof Mazur, Paweł Piekarczyk, Tomasz Pisula, Anna Wdowińska